[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Myślę, \e potrafię kropić nie gorzej od innych braci.
Zdaje się, \e nerwy masz mocne. Nawet nie drgnąłeś, kiedy zmierzyłem do ciebie.
Bo mnie nic nie groziło.
A komu?
Panu, panie radco McMurdo wyciągnął z kieszeni rewolwer z odwiedzionym
kurkiem. Przez cały czas mierzyłem w pana. Z pewnością wypaliłbym o ułamek sekundy
wcześniej.
McGinty poczerwieniał z gniewu, ale po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.
Słowo daję! rzekł. Takiego zucha tośmy tu od lat nie widzieli. Sądzę, \e lo\a
będzie kiedyś dumna z ciebie, bracie. Czego tu znów chcesz, u licha? krzyknął do
barmana, który uchylił drzwi. Czy nie mogę z nikim spokojnie pomówić przez parę minut,
\eby mi nie przeszkadzano?
Przepraszam, panie radco rzekł speszony barman. Ale pan Ted Baldwin mówi, \e
musi się zaraz z panem zobaczyć.
Niepotrzebnie zresztą się tłumaczył, bo sponad jego ramienia wyjrzała okrutna, zastygła w
gniewie twarz Baldwina, który nagle odepchnął go, wszedł do pokoiku i zamknął drzwi.
A więc rzekł z wściekłością, spoglądając na McMurdo przybiegłeś tu pierwszy?
Panie radco, chcę panu szepnąć słówko o tym człowieku.
Mów zaraz, tu, przy mnie! wykrzyknął McMurdo.
Powiem, kiedy będę chciał i jak będę chciał.
Spokojnie, spokojnie! rozkazał McGinty, wstając z beczki. Nie tym tonem. To
nasz nowy brat i nie mo\esz go witać w ten sposób mówił do Baldwina. Trzymaj ręce
przy sobie i pogódz się z nim.
Nigdy w \yciu! wrzasnął rozjuszony Baldwin.
Zaproponowałem, \ebyśmy się bili, je\eli czuje się pokrzywdzony wyjaśnił
McMurdo. Gotów jestem walczyć na pięści, a je\eli mu tego mało, niech sam powie, jak
chce się bić. A teraz proszę nas rozsądzić, panie radco. Jako mistrz lo\y.
O có\ więc poszło?
O dziewczynę. Wolno jej wybierać, kogo chce.
Wolno? krzyknął Baldwin.
Wolno między dwoma braćmi lo\y zawyrokował McGinty.
Taka jest pańska decyzja? zapytał Ted Baldwin.
Tak, taka jest moja decyzja z gniewnym spojrzeniem odparł McGinty. Czy
chcesz ją kwestionować?
A więc odstępuje pan człowieka, który przez pięć lat był wierny jak pies, dla chłystka
widzianego po raz pierwszy? Nie jest pan mistrzem na wieczne czasy i przysięgam, \e przy
najbli\szych wyborach&
McGinty skoczył nań jak tygrys. Zacisnął mu dłonie na gardle i przewrócił na jedną z
beczek. W porywie nieprzytomnej złości byłby \ycie z niego wycisnął, gdyby McMurdo się
nie wtrącił.
Panie radco, niech się pan pohamuje! wołał, odciągając go od ofiary.
McGinty puścił Baldwina, który przera\ony, u kresu sił, gorączkowo łapiąc oddech jak
ktoś, komu śmierć zajrzała w oczy, siadł na beczce. Na tej, na którą go przed chwilą obalono.
Dawno ci się to nale\ało, Ted, i teraz dostałeś za swoje mówił McGinty, a jego
potę\na pierś unosiła się i opadała przy ka\dym słowie. Mo\eś myślał, \e kiedy dojdzie do
wyborów, wskoczysz na moje miejsce? Lo\a o tym zadecyduje. Ale dopóki ja jestem
mistrzem, nikt nie odwa\y się buntować przeciwko mnie lub moim rządom.
Nie mam nic przeciwko panu wymamrotał Baldwin, macając się po gardle.
No to dobrze, ju\ dobrze odparł McGinty, przybrawszy nagle jowialny ton. Znów
jesteśmy przyjaciółmi i zapijemy naszą zgodę. Zdjął z półki butelkę szampana i wykręcił z
niej korek.
Posłuchajcie teraz, co powiem ciągnął, napełniając trzy szklaneczki. Toastem
lo\y załagodzimy kłótnię. Koniec waszych nieporozumień. Z lewą ręką na grdyce pytam cię,
Ted, jaka\ to krzywda cię spotkała?
Ciemne chmury nawisły.
Ale się rozproszą na zawsze.
Przysięgam na to.
Wypili szampana i tę samą formułę powtórzyli między sobą Baldwin i McMurdo.
No! wykrzyknął McGinty, zacierając ręce koniec z gniewem. Gdybyście o tym
zapomnieli, lo\a się wami zajmie, a ma cię\ką rękę, jak brat Baldwin wie, a ty, bracie
McMurdo, prędko się przekonasz, je\eli szukasz guza.
Przysięgam, \e nie będę szukał odparł McMurdo i wyciągnął rękę do Baldwina.
Szybko wybucham i szybko zapominam. Przypisuję to mojej gorącej irlandzkiej krwi. Ale ju\
mi przeszło i nie \ywię złości.
Baldwin pod groznym spojrzeniem straszliwego Szefa przyjął podaną mu rękę. Ale po jego
mrocznej twarzy widać było, \e słowa McMurdo nie zrobiły na nim najmniejszego wra\enia.
McGinty klepnął jednego i drugiego po ramieniu.
Sza, sza rzekł. Te kobiety, te kobiety! Pomyśleć tylko, \e jakaś tam
spódniczka mogła poró\nić moich dwóch chłopców. A to ci pech! Dziewczyna sama musi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]