[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na tym skończyć. Być może chciałby pan, żebym opowiedział szczegóły pańskiej wstrętnej
przeszłości pana pacjentce i nowej przyjaciółce, porucznik Ripley? Celem oświecenia jej,
rzecz jasna. Wyłącznie po to, by pomóc jej rozporządzić w odpowiedni sposób czasem, który
spędzi w tym miejscu... Nie? Niech więc pan siada, do cholery.
Clemens odwrócił się bez słowa i usiadł na miejscu. Wydał się nagle starszy, jak
człowiek, który przed chwilą utracił coś cennego bez żadnej nadziei na odzyskanie.
Andrews przyjrzał się swemu gościowi w zamyśleniu. - Zawsze byłem z panem
bezpośredni. Myślę, że to dobra zasada, zwłaszcza w takim środowisku jak tutaj. Nie będzie
więc pan szczególnie wyprowadzony z równowagi czy zaskoczony, jeśli powiem, że pana nie
lubię.
- Nie - szepnął Clemens cichym, płaskim głosem. Nie jestem zaskoczony.
- Nie lubię pana - powtórzył naczelnik. - Jest pan nieobliczalny, zuchwały i potencjalnie
niebezpieczny. Posiada pan pewne wykształcenie i nie sposób zaprzeczyć, że jest pan
inteligentny. Z tego powodu jednak stanowi pan większą grozbę niż przeciętny więzień.
Kwestionuje pan wszystko i zbyt wiele czasu przebywa w samotności. To zawsze zły znak.
Wykonuję ten zawód już od dawna i przemawia przeze mnie doświadczenie. Wiem, na co
zwracać uwagę. Typowy więzień może się buntować, czasem nawet zabić, ale to zawsze ci
cisi i inteligentni są przyczyną naprawdę poważnych problemów. - Umilkł na chwilę i
zamyślił się. - Skierowano jednak pana na tę placówkę i muszę się z tym pogodzić. Chcę
tylko, żeby pan wiedział, iż gdybym nie potrzebował oficera medycznego, nie dopuściłbym
pana na odległość kilku lat świetlnych od tego miejsca.
- Jestem bardzo wdzięczny.
- A może spróbowałby pan czegoś nowego, Clemens? Czegoś naprawdę innego? Niech
pan zachowa swój sarkazm dla siebie. - Poruszył się lekko na krześle. - Teraz zapytam pana
po raz kolejny. Jako równy panu pod względem intelektualnym. Jako ktoś, kogo pan szanuje,
nawet jeśli nie lubi. Jako człowiek obarczony odpowiedzialnością za bezpieczeństwo i
zdrowie każdego w tym ośrodku, w tym również pana. Czy jest coś, o czym powinienem się
dowiedzieć?
- A w jakiej sprawie?
Andrews policzył bezgłośnie do pięciu, zanim się uśmiechnął.
- Chodzi mi o tę kobietę. Proszę już ze mną nie igrać. Myślę, że wyjaśniłem jasno moje
stanowisko zarówno pod względem osobistym, jak i zawodowym.
- Skąd miałbym wiedzieć o niej coś poza tym, co jest oczywiste?
- Stąd, że spędza pan z nią każdą wolną sekundę. Podejrzewam też, że pańskie
zainteresowanie nie ma charakteru czysto medycznego. Za bardzo dba pan o jej potrzeby. To
kłóci się z pańskim profilem osobowości. Sam pan powiedział, że jest zdrowa i może sobie
radzić sama. Czy sądzi pan, że jestem ślepy? Uważa pan, że dano by mi to stanowisko,
gdybym nie potrafił wykryć nawet najdrobniejszych dewiacji? Dewiacji u dewiantów -
mruknął sam do siebie.
Clemens westchnął.
- Co chce pan wiedzieć?
- Tak już lepiej. - Andrews skinął z zadowoleniem głową. - Czy cokolwiek panu
powiedziała? Nie o sobie osobiście. To mnie nie obchodzi. Możecie się tarzać we własnych
wspomnieniach ile dusza zapragnie. Nie dbam o to. Chodzi mi o sprawy zawodowe. Skąd się
tu wzięła. Na czym polegała czy polega jej misja. A zwłaszcza co, do cholery, robiła w
promie ratunkowym z rozwalonym androidem, utopionym sześcioletnim dzieciakiem i
zabitym kapralem i gdzie, do cholery, podziała się reszta załogi statku? Albo, jeśli już o tym
mowa, gdzie, do cholery, jest sam statek?
- Powiedziała mi, że była członkiem ekipy bojowej, którą spotkał zły los. Ostatnie, co
pamięta, to jak pogrążała się w hibernacji. W owej chwili kapral żył, a kapsuła hibernacyjna
dziewczynki funkcjonowała prawidłowo. Przez cały czas zakładałem, że dziecko utonęło, a
kapral zginął podczas katastrofy promu. Muszę przyjąć, że wszystko, co wykracza poza te
szczegóły, jest tajne. Nie naciskałem na nią, by podała mi więcej faktów. Ostatecznie ma
stopień porucznika piechoty morskiej, rozumie pan.
- To wszystko? - nie ustępował Andrews.
Clemens przyjrzał się swej pustej filiżance.
- Tak.
- Nie wie pan nic więcej?
- Nie.
- Jest pan pewien?
Medyk podniósł wzrok i spojrzał starszemu mężczyznie prosto w oczy.
- Absolutnie.
Andrews spuścił wzrok ku dłoniom. Przemawiał przez zaciśnięte zęby. Nie ulegało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]