[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odwodniona. A może zmęczona brakiem snu.
Może wytrąciły ją z równowagi jego słowa
wypowiedziane na jej temat do brata.
Nie, jest przewrażliwiona. On się zmienił, nau-
czył się zostawiać jej wolną przestrzeń, której tak
potrzebuje, nie manipuluje nią, żeby osiągnąć jakiś
swój cel. Dowodził tego na każdym kroku w ciągu
ostatnich paru dni.
 Okej. Mam nadzieję, że nikt nie zauważy
naszej nieobecności.
 Brawo.  Odszedł, polując na kelnera roz-
noszącego na tacy drinki.
Wrócił z dwoma kieliszkami i ruszył przed
siebie na plażę, od czasu do czasu zerkając przez
ramię i sprawdzając, jak Emily radzi sobie z piasz-
czystą ścieżką, mając na nogach sandałki na wyso-
kim obcasie.
Odwróciła się i powędrowała wzrokiem w stro-
nę zgromadzonych gości.
 Loring, naprawdę uważasz, że to jest w po-
rządku?
102 Isabel Sharpe
 Tak.
Zacisnęła zęby. Brutalnie urywa? Nie słucha, co
do niego mówi? Upiera się przy swoim? Coś to
wszystko za bardzo pachnie dawnym Loringiem.
 To nie potrwa długo.
 Co nie potrwa długo?
 Zobaczysz.
Gdy dotarli do zatoczki, jej jeszcze tlące się
ciepłe uczucie do niego sprzed paru minut było
bliskie ochłodzenia.
Poszedł dalej, nad brzeg morza, i stał tam przez
chwilę odwrócony do niej plecami. Po czym, gdy
grzęznąc w piasku z wysiłkiem dobrnęła do niego,
odwrócił się nagle i podał jej kieliszek, dziwnie
obejmując ręką dno.
O co chodzi?
 Za nas.  Uniósł kieliszek, po czym, gdy już
mocno trzymała swój, odjął rękę.
Popatrzyła na pieniący się napój i zamarła.
Przez chwilę nawet nie wiedziała, co to jest. Coś
na dnie kieliszka, pokryte bąbelkami, jakby jakaś
lśniąca chmara świętojańskich robaczków.
Kiedy ją nagle olśniło, skuliła się w sobie.
Pierścionek. Ich pierścionek.
 Przechowuję go od dwóch lat. Zawsze marzy-
łem, żeby ci go znów wręczyć. Nigdy nie straciłem
nadziei, że taki dzień nastąpi.  Przemawiał pło-
miennie i żarliwie; zbliżył się i wziął ją za rękę.
 Nie przestawałem o tobie myśleć, Emily, nawet
przez chwilę. A Bóg mi świadkiem, że nigdy nie
przestałem cię kochać.
Wesele na Karaibach 103
Gapiła się na niego, nie pojmując niczego.
 Prosisz mnie znowu, żebym wyszła za ciebie?
 Tak.  Uśmiechnął się, pewny siebie, panują-
cy nad sytuacją, jak przewodniczący komisji lote-
rii, informujący ją, że wygrała główną nagrodę.
 Po czterech dniach?
 Po dwóch latach. Jesteśmy sobie przeznacze-
ni, Emily. Chcę, żebyś się przeniosła do Asheville.
Mogę ci załatwić pracę, którą uwielbiasz i do której
jesteś stworzona. W tamtejszej szkole zwalnia się
etat terapeuty.
Nie wierzyła własnym uszom. Po prostu nie
mogła uwierzyć. Chcę się z tobą ożenić. Chcę,
żebyś się przeniosła do Asheville. Mogę ci załatwić
pracę. Nic, tylko on. Tak pewny jej odpowiedzi, że
nawet nie pyta, czy jej to odpowiada. Najzupełniej
pewny jej reakcji, pewny, że rzuci wszystko, co
sobie z takim trudem wypracowała w ciągu ostat-
nich dwóch lat, tak cholernie pewny, że dla niego
za jednym zamachem zmieni całe swoje życie...
 Czy dlatego radziłeś mi nie brać tej pracy?
Pewność siebie powoli znikała z jego twarzy.
 Oczywiście, że nie. Jedno z drugim nie ma nic
wspólnego. Ale wiem, że będziesz nieszczęśliwa,
pracując u Borwyna, Emily. Zresztą ty też to prze-
czuwasz. Widziałem niechęć na twojej twarzy,
kiedy mi o tym mówiłaś. %7łyłem zgodnie z tym
stylem życia, znam je na wylot, a zmiana tego trybu
i przejście na drugą stronę było niebywale żmudne
i bolesne. Nie chcę, żeby to samo spotkało ciebie.
Ja, ja, ja, mnie, mnie, mnie.
104 Isabel Sharpe
 Nie uważasz, że do takiego wniosku powin-
nam sama dojść...
 Emily, ja...
 Tak, Loring?  przerwała równie niegrzecz-
nie, jak on to robił. Nie mogła znieść zniecierp-
liwienia, z jakim wymawiał jej imię.
 Emily.  Trzeba przyznać, że złagodził ton
głosu.  Nie możesz mnie winić za to, że chcę ci
oszczędzić cierpienia
 Skąd ta pewność, że nie polubię tej pracy?
 Bo cię znam. Będziesz...
 Co ty możesz wiedzieć!
Ogarnęła ją złość, nie panowała nad sobą. Po-
stanowiła wygarnąć mu całą prawdę. Fakt, że nie
była na sto procent przekonana do pracy u Bor-
wyna, nie miał teraz znaczenia.
Wybór między pracą i ugięciem się przed Panem
Manipulatorem już nie podlegał dyskusji. Pan
Manipulator właśnie przed chwilą powiedział:
 ,,Och, braciszku, bardzo ci dziękuję za pomoc
w przekonaniu Emily  , a teraz mówi: ,,Zostań
znów moją niewolnicą  . Czy Loring naprawdę
oczekuje od niej, że przekreśli i zniweczy swoje
plany i marzenia po czterech dniach zabawy w po-
szukiwanie skarbu?
 Wyznaczyłeś sobie taki cel już na samym
początku. Kolejna manipulacja. A nuż Emily się
ugnie i zrobi to, czego chcesz! Poszukiwanie skar-
bu, łódz, kondomy z domku.
Trzeba przyznać, że wyglądał na szczerze zdu-
mionego.
Wesele na Karaibach 105
 To nie ja.
 Dziękuję za pomoc w przekonaniu Emily.
Zdębiał. Mam cię, bratku!
 Nie powiedziałem tego takim tonem...
 Och, proszę, zabierz to!  Wyciągnęła rękę
z kieliszkiem, żeby sobie go zabrał razem z pierś-
cionkiem leżącym na jego dnie.
Nie drgnął, tylko patrzył na nią zdumiony,
a wreszcie, po chwili, na jego przystojnej twarzy
pojawiło się cierpienie.
No. Przynajmniej raz z jej powodu.
 I choć nie lubię się powtarzać, Loring, oba-
wiam się, że nic z tego.
Kiedy trwał w bezruchu, cisnęła kieliszkiem
i pierścionkiem o piasek u jego stóp. I po raz drugi
w życiu odwróciła się i odeszła.
ROZDZIAA DZIESITY
Przyglądała się sobie w lustrze nad umywalką
w łazience.
Boże, jak strasznie wygląda. Cała opalenizna
przywieziona z Dziewiczych Wysp zniknęła
w dwa tygodnie po powrocie, a kolejne dwa
miesiące nie dały powodu, żeby jej oczy błysz-
czały, a policzki były zaróżowione.
Co gorsze, ciemnogranatowy kostium pozba-
wiał ją resztek kolorów i czynił całkowicie bezbarw-
ną. Zdążyła znienawidzić ten kolor. A także czarny
i beżowy. Chętnie pojawiłaby się w pracy w czer-
wonej minispódniczce i w czarnym opiętym topie.
Z rozpuszczonymi włosami. I odtańczyłaby rewio-
wy kawałek na biurku w swoim dziale.
W zeszłym tygodniu jeden z kolegów został
wylany z pracy za nieodpowiednie skarpetki.
Nieodpowiednie skarpetki!
Ochlapaławodątwarz, wytarłajądosuchai uda-
ła się do sypialni. Rozpuściła włosy, zrzuciła prze-
Wesele na Karaibach 107
klęty granatowy żakiet i spojrzała na zegar. Wpół
do ósmej. Wcześnie, jak na powrót z pracy. Powin-
na to uczcić czymś lepszym niż płatki zbożowe.
Traciła na wadze, a nie miała zbyt wielu kilo-
gramów do zrzucenia.
Tak. Nie cierpi tej pracy. Koleżanki i koledzy są
dość mili, ale odczłowieczeni i zupełnie nie kreatyw-
ni. Wydają wystawne przyjęcia, piją różne trunki,
jedzą wspaniałe potrawy, ale nie potrafią na tyle
się zrelaksować, żeby czerpać z tego przyjemność.
Podobnie jak ona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl