[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krywcy, a nadarzaÅ‚o siÄ™ bez liku okolicznoÅ›ci, by przy­
sparzać nieustających kłopotów.
Arabella musiała przyznać, że biedna Fanny nie była
w stanie zapanować nad żywym i ciekawskim chÅ‚op­
cem. Ona zaś nie mogła jednocześnie pilnować syna
i wykonywać pracy, do której zostaÅ‚a wynajÄ™ta. PoÅ›lu­
biona raczej, pomyślała z goryczą.
To wÅ‚aÅ›nie, pomijajÄ…c wszystkie inne poważne pro­
blemy, wpÅ‚ynęło na jej zÅ‚y nastrój. PoÅ›lubiÅ‚a męż­
czyznę, którego nie interesowała jako kobieta. Kłopot
w tym, że zdecydowanie czuła się kobietą. Podczas
pierwszego małżeÅ„stwa odkryÅ‚a w sobie potrzeby i pra­
gnienia przynależne jej pÅ‚ci. MiaÅ‚a nadziejÄ™, że to dru­
gie również da jej szansę na ich zaspokojenie.
Zamiast tego dostała męża, który najwyrazniej nie
miał ochoty na jakikolwiek fizyczny kontakt. Nie chciał
jej nawet dotknąć. Gdy dziś jego ręka przypadkiem
otarła się o jej ciało, cofnął się jak oparzony. Bądz zbru-
kany.
Zacisnęła usta. Wychodząc za earla Huntingdona,
wiedziała, że dzieli ich przepaść, na którą składały się
różnice w pozycji spoÅ‚ecznej, bogactwie, wyksztaÅ‚ce­
niu, doświadczeniu i pochodzeniu. Zbyt wielki dystans,
by earl zechciał go pokonać.
Najgorsze, że nie miała na co narzekać. Wyjaśniono
jej przecież zawczasu bardzo dokÅ‚adnie reguÅ‚y funkcjo­
nowania tego zwiÄ…zku. Earl chciaÅ‚ wygody, zatrzymu­
jąc ją w swoim domu. Małżeństwo było jedyną drogą,
by uzyskać społeczną akceptację takiego układu, choć
jej własna rodzina, może nie tak utytułowana, też sroce
spod ogona nie wypadła.
Wygoda, pomyÅ›laÅ‚a, czujÄ…c, jak wzbiera w niej go­
rycz. Tylko tyle dla niego znaczyła. Mimo że nazwał ją
 drogim echem" (ciekawe, czy tkwiło w tym jakieś
ukryte znaczenie, zastanawiała się przez cały dzień),
mimo uprzejmoÅ›ci wykazanej w zwiÄ…zku z Kitem, mi­
mo...
NiemÄ… tyradÄ™ wygÅ‚aszanÄ… do lustra przerwaÅ‚o puka­
nie do drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, że syn
znowu wpakował się w kłopoty, ale przecież zostawiła
go z Ingallsem. Rozgrywali bitwÄ™ przy kominku, posÅ‚u­
gując się batalionami ołowianych żołnierzyków, i John
solennie obiecał, że położy małego spać.
- Proszę - powiedziała zaniepokojona. Przekręciła
skrzydÅ‚o toaletki, tak by widzieć drzwi. UjrzaÅ‚a w lu­
strze... swojego męża. Była zarazem zaskoczona
i oszołomiona. A także przestraszona jak dziś rano, gdy
zobaczyła na podłodze szczątki bezcennej francuskiej
porcelany.
- Tak, milordzie? - Nie mogÅ‚a zÅ‚apać tchu, lecz po­
nieważ wizyta była niezapowiedziana, wahanie w jej
głosie można było złożyć na karb zaskoczenia.
- Czy mogę wejść? - zapytał uprzejmie.
- Oczywiście.
Zerwała się i pospieszyła ku drzwiom, orientując się
po drodze, że, o zgrozo, jest w negliżu. Co prawda, nie­
zbyt prześwitującym, ale zawsze. Zresztą, jakie to ma
znaczenie? Dla jej męża mogłaby być ubrana we wło-
siennicÄ™ lub naga.
- Czy coś nie w porządku? - spytała z niepokojem,
mając nadzieję, że natychmiast usłyszy zaprzeczenie.
Nie wolno ci, upominała się w duchu, przyglądając się
przystojnej ogorzałej twarzy.
- Nic, o czym byłoby mi wiadomo - odparł earl.
Wydawał się zaskoczony pytaniem.
Zapadło milczenie, jej serce powoli odzyskiwało
normalny rytm. W koÅ„cu przyszedÅ‚ do jej pokoju. Za­
pewne...
- ProszÄ™ mi wybaczyć najÅ›cie, ale... chciaÅ‚bym po­
prosić o przysługę.
- Przysługę?
- Tak, o przysługę. - Uśmiechnął się. - Drobną,
lecz bardzo mi na tym zależy.
- OczywiÅ›cie - odpowiedziaÅ‚a, usiÅ‚ujÄ…c ukryć roz­
czarowanie, które zastÄ…piÅ‚o nadziejÄ™.  Drobna przysÅ‚u­
ga" oznaczała, że nie przyszedł tu dla niej.
- Czy coś nie tak? - spytał.
Już miaÅ‚a powiedzieć  nie tak, milordzie", ale ugryz­
ła się w język. Rzeczywiście, prawdziwe z niej  drogie
echo".
- Oczywiście, że nie - odparła.
- Bo głos twój... - zawahał się, kręcąc głową. -
Proszę mi wybaczyć. Jeżeli ktoś jest zmuszony polegać
jedynie na sÅ‚uchu, to czÄ™sto naraża siÄ™ na nadinterpre­
tację głosów.
- I pan właśnie to robi? Interpretuje głosy?
- IntonacjÄ™. ModulacjÄ™. SÄ…dzÄ™, że pomaga mi to zo­
rientować siÄ™, co ludzie myÅ›lÄ…. Znaczna część komuni­
kacji jest niewerbalna: gesty, pozy, wyraz twarzy. Jeżeli
kogoÅ› pozbawiono możliwoÅ›ci odczytywania tych syg­
nałów, szuka kompensacji. Czasami przesadza.
Pierwszy raz od dwóch lat, od czasu gdy go poznała,
rozmawiał z nią o swojej ślepocie. Wstrzymała oddech,
rozumiejÄ…c, że od jej odpowiedzi mogÄ… zależeć ich re­
lacje w przyszłości.
- Myślę, że trudno byłoby uniknąć tej przesady.
Dobrze, z podkreśleniem odpowiedniego dystansu
i obiektywizmu, uznaÅ‚a. Bez nadskakiwania, które pew­
nie by mu siÄ™ nie spodobaÅ‚o. I bez, miaÅ‚a nadziejÄ™, rap­
townego ucinania wątku, który pojawił się tak nagle. To
mogłoby nie spodobać się jej z kolei.
- Być może - przyznał. - Jednakże nie przyszedłem
tu dyskutować o moich porażkach.
- Nie sÄ…dziÅ‚am, że pan poniósÅ‚ jakiekolwiek. - Mó­
wiÄ…c to, przypomniaÅ‚a sobie, jak bardzo byÅ‚o jej przy­
kro, zanim przyszedł.
Do debaty na każdy temat w Izbie Lordów przygo­
towywał się bardzo starannie, a jego wyważone opinie
byÅ‚y czÄ™sto cytowane w prasie. Niektóre z tych artyku­
łów czytała mu na głos, przekonując się, że napawa ją
to dumą - mogła pomagać mu w realizacji celów.
- OczywiÅ›cie, to mi pochlebia, ale... przypuszczal­
nie nie znasz mnie dostatecznie długo - powiedział,
uśmiechając się ponownie.
- Dwa lata.
- Aż trudno w to uwierzyć - rzekł miękko.
Zdawało się, że ten człowiek stał się częścią jej życia
znacznie dawniej. I oczywiÅ›cie nie chodziÅ‚o o małżeÅ„­
stwo, o którym nawet wtedy nie myślała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl