[ Pobierz całość w formacie PDF ]
postanowili nam o niczy m nie mówić. A to jest naprawdę coś. Nieby wałe.
Nie czas teraz na zachwy ty. Władek wpatry wał się w prowadzący do mauzoleum
tunel. Chwilowo udało nam się uciec, ale jak się stąd wy dostaniemy ? Ten płomień może
pojawić się tu lada chwila.
Może ty m? zaproponował major.
Zwiatło latarki wy doby ło z ciemności stojącą u wy lotu tunelu drezy nę. By ła stara, pokry ta
rdzą, ale mogła nadawać się jeszcze do uży tku. Wskoczy li do środka i naparli z obu stron na
napędzającą mechanizm wajchę. Rozległ się zgrzy t metalu, lecz pojazd trwał w miejscu.
Jeszcze raz! Mocniej! nakazał Staszewski.
Miał nadzieję, że to złudzenie, lecz wlot prowadzącego z mauzoleum tunelu ukazał się nagle
we wszechobecnej czerni, odciął się od niej konturem, jakby gdzieś w głębi pojawiło się jakieś
zródło światła. Na przy kład ogień. Zciga nas ży wy ogień przemknęło mu przez my śl. Tropi
nas. Jeśli pozostaniemy tu dłużej nadejdzie nieuchronna zguba .
Drezy na wy dawała się jedy ny m środkiem ucieczki, jaki mieli w tej sy tuacji do dy spozy cji.
Owszem, dałoby się biec na piechotę tunelem, spróbować ukry ć w labiry ncie zaułków,
pomieszczeń i kory tarzy, a jednak coś mówiło mu, że ogień będzie podążać za nimi, by ć może
powolnie, nieśpiesznie, niczy m kot delektujący się strachem drżącej, schwy tanej w potrzask
my szy, a jednak znajdzie ich prędzej czy pózniej. Należało wy mknąć się z podziemnego dworca
i podąży ć dalej, do kolejnej stacji, która przecież musiała istnieć& A jeśli nie? Równie dobrze
mogli natknąć się na wielkie zwalisko gruzu lub zamurowaną ścianę, uderzy ć w nią z rozpędem,
z całą szy bkością, jaką potrafiła rozwinąć drezy na. Jazda w ty ch warunkach by ła szaleństwem.
Czasem jednak właśnie szalone z pozoru decy zje mogą uratować ży cie.
Kiedy już mieli dać za wy graną, wajcha ustąpiła, drgnęła i mechanizm zadziałał. Drezy na
zaczęła toczy ć się powoli w głąb tunelu. Stukotały raz po raz podkłady kolejowe. W wilgotny m
powietrzu dawało się wy czuć delikatny zapach smołowany ch desek. Przy pominało to podróż
przez podziemną kopalnię. Podróż w nieznane.
* * *
Drezy na, z początku tocząc się ospale, obecnie nabierała rozpędu. Pojazd taki mógł osiągać
prędkość nawet do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Teraz jechali z góry, tor opadał w dół
pod łagodny m kątem, i żołnierze czuli na twarzach pęd powietrza. Ułożone na przedzie latarki
oświetlały trasę jedy nie w niewielkim stopniu, na jakieś kilka metrów. %7łółtawy blask wy doby wał
z ciemności jedną ze ścian szerokiego tunelu, tę, przy której jechali. Druga skry ta by ła w mroku
i prawie niewidoczna. Minęli jakieś rozgałęzienie podziemny ch kory tarzy i do pojedy nczego toru
dołączy ł kolejny. Szczęknął jakiś mechanizm. Oddalali się od niebezpieczeństwa, lecz marna to
by ła pociecha. Jazda rozpędzoną drezy ną po nieuży wany ch od lat torach przy pominała grę
w rosy jską ruletkę.
Major wy próbował dwie zamontowane w drezy nie przekładnie. Pierwsza z nich służy ła do
przestawiania biegów, druga zapewne do uruchomienia hamulca. Niestety, nie działała, przeżarty
korozją mechanizm odmawiał posłuszeństwa.
Jak długo już mogli jechać? Kilka, może kilkanaście minut. Tunel zdawał się zakręcać
łagodny m łukiem, stara metoda stosowana w podziemiach. Miała za zadanie minimalizować
skutki podziemnej eksplozji i unieszkodliwiać odłamki.
Jest dworzec! zawołał Władek, wpatrując się w ciemność.
Jest dworzec? zdumiał się major. Skąd on to wie? Musi mieć nieby wały wzrok.
Przecież, u diabła, panują egipskie ciemności . Dwie umieszczone na przedzie drezy ny latarki
dawały akurat ty le światła, by można by ło zauważy ć przeszkodę z wy przedzeniem
pozwalający m na krótki okrzy k giniemy ! . Sam Władek by ł chy ba zdumiony swoim odkry ciem,
bo przestał poruszać wajchą i wpatry wał się w kraniec tunelu. Drezy na przemieszczała się siłą
rozpędu.
Co, u licha& ? zaczął i zamilkł.
To, co ujrzeli, zdawało się wy my kać wszelkim logiczny m wy jaśnieniom. Oby dwaj mieli
wrażenie, że śnią, niemal zapomnieli, że znajdują się na mknącej dobre czterdzieści kilometrów
na godziną maszy nie. Ujrzeli światło. Lecz nie światło dnia, ty lko światło elektry czne. Koniec
tunelu wy raznie odcinał się na tle ciemności, kontur rósł, rozszerzał się, powiększał. Drezy na
zaczęła wy hamowy wać swój pęd, mknąc jednak dalej dość szy bko po łagodnie opadający m
torze.
Musi istnieć jakieś wy jaśnienie my ślał major. Nie ma technicznej możliwości, by od
czasów drugiej wojny światowej paliło się tu światło. %7ładne zródło energii nie jest chy ba
w stanie działać tak długo. %7ładna znana człowiekowi lampa nie jest w stanie palić się ty le lat.
Chy ba że ktoś w dalszy m ciągu dogląda podziemi& .
Wjechali na stację. Dworzec by ł podobny do poprzedniego, a jednak zdawał się bardziej
okazały. Jakby mniej opuszczony i w pewien sposób zadbany. Wy sokoprężne lampy sodowe lśniły
pomarańczowy m światłem. Drezy na zaczęła wy hamowy wać, głośno szczęknął automaty czny
mechanizm. Musiał to by ć zbieg okoliczności, jakaś uruchomiona i działająca nadal przemy ślna
maszy neria, a jednak przez ułamek sekundy major odniósł wrażenie, że w jedny m z okien
dworca, oświetlony m przez lampę, mignął mu jakiś ludzki kształt. Odpiął kaburę i wy doby ł visa.
Przeszukajmy dworzec zadecy dował.
Musimy raczej się stąd wy dostać odparł Władek, lustrując czujny m wzrokiem
budy nek stacji. To nie jest bezpieczne miejsce. Tu ktoś jest. Trzeba wezwać posiłki. To zadanie
dla oddziału komandosów, takich jak Czarny.
Major zawahał się, jednak nie przed podjęciem decy zji, lecz przed ty m, co ma powiedzieć.
Słuchaj, Władek& Jego głos brzmiał dziwnie samotnie w rozległej przestrzeni
podziemnego dworca. Odkry liśmy coś, co przekracza wszelkie wy obrażenia. A jakiś
wewnętrzny głos mówi mi, że to dopiero początek zabawy. To jakaś cholernie wielka tajemnica.
A cholernie wielkie tajemnice mają to do siebie, że by wają bardzo niebezpieczne. Komu chcesz
to zdradzić? Ulianowowi? Ludziom z KGB?
Wy ślemy raport do zwierzchnictwa polskich sił zbrojny ch.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]