[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeszcze szukała czegoś, czym mogłaby się bronić, ale powoli traciła kontrolę
nad ciałem. Pomyślała o swoim domu i poczuła, że zapada się w ciemność.
Pierwsze, co zobaczyła po przebudzeniu, to była para błękitnych oczu.
Zamrugała i spróbowała sobie przypomnieć, skąd zna tę miłą, dojrzałą twarz,
otoczoną wianuszkiem siwych włosów.
- Znam cię - powiedziała, siadając. - Jesteś strażnikiem wystawy... i
czarodziejem - dodała.
- Nie powinnaś tu być po zamknięciu - odparł z uśmiechem. - I z
pewnością nie w tym stroju. Co sobie ludzie pomyślą? - zapytał, wskazując na
szlafrok.
- Chyba znowu musiałam lunatykować - skłamała.
Pokręcił głową, pomagając jej wstać.
- W porządku. Tym razem nie powinno ci się tak bardzo kręcić w głowie.
Kiedy do niej dotarło, co powiedział, zamarła w pół kroku.
- Mam więc rację. To ty mnie tam wysłałeś... Nie jesteś strażnikiem
wystawy... jesteś strażnikiem czasu.
- Owszem - przytaknął z uśmiechem. - Ale nie spodziewałem się, że
wrócisz.
- Wcale nie planowałam wracać - skrzywiła się boleśnie. - Tu jest bardzo
ciemno. Która godzina? - spytała, rozglądając się dookoła.
- Północ. Godzina duchów.
- To dobrze - powiedziała, zastanawiając się, jak powinna z nim
rozmawiać, żeby ją odesłał z powrotem do przeszłości. - Próbowałam uciec
Dusicielowi i chyba dlatego tu wróciłam. Czy może wiesz... co mówi o nim
historia?
- Wiem. Został złapany przez Tuckera Greene'a.
Westchnęła z ulgą. Wszystko się zgadzało.
- Czy możesz mnie już odesłać... tam? Zamknęła oczy i przygotowała się
na przeniesienie. Kiedy nic się nie zmieniło, otworzyła oczy. Strażnik
przyglądał się jej ze smutkiem.
- Obawiam się, że to nie jest możliwe, moja droga. Ja mogłem ci dać tylko
jedną szansę. Jeśli zdecydowałaś się na powrót, to... wróciłaś tu już na stałe.
- Nie! - krzyknęła przerażona. - Ja muszę tam wrócić. Tam jest moje
życie. Moja miłość.
- Przykro mi - powiedział, kręcąc głową. -Ale tak to już jest.
Ogarnęło ją przygnębienie. Dokonała wyboru, a teraz nie pozwolono jej z
niego skorzystać. Najpierw dostała coś wbrew woli, a potem odebrano jej to,
czego zapragnęła.
- To nie dzieje się naprawdę. Proszę... błagam... Pomóż mi.
- Nie mogę.
- To pozwól mi zobaczyć się z Louisą. Obudz ją, proszę. Wiem, że nie
będzie miała nic przeciw temu. Chcę z nią pomówić - prosiła.
- Louisa? - powtórzył zdziwiony strażnik, marszcząc brwi.
- Tak. Louisa Greene. Mieszka tu przecież.
- Tu nikt nie mieszka od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego
roku, kiedy dom zamieniono w muzeum.
- To niemożliwe - szepnęła, kręcąc głową. - Louisa tu mieszka - upierała
się, choć powoli wszystko to przestawało się jej mieścić w głowie. Nie było tu
żadnej logiki, żadnego logicznego ciągu zdarzeń... Tak dzieje się tylko we śnie.
Czyżby ciągle śniła? Dlaczego więc nie może się obudzić z tego dziwnego snu?-
Miała uczucie, że zaczyna wariować.
- Ciekawe. - Strażnik patrzył na nią z coraz bardziej zdziwioną miną.
- Jeszcze nie zwariowałam. Rozmawiałam z nią. Siedziałyśmy w
sąsiednim pokoju i opowiadała mi o swojej rodzinie. Pokazała mi portrety
swoich dziadków i powiedziała, że Tucker Greene był jej dziadkiem. To ten
znany reżyser z Hollywood. Dostał mnóstwo nagród...
- Rozmawiałaś o tym z Louisą? Louisą Greenes W pokoju obok? -
upewnił się.
- Tak. Właśnie o tym mówię. Potem weszłam tutaj, a ty mnie posłałeś w
przeszłość.
- Chodz - powiedział i szybkim krokiem przeszedł do drugiego pokoju.
Zdumionym oczom Sylvii ukazał się jeden obraz zamiast poprzednio
wiszących tu kilku portretów. Na tym obrazie Blythe i Tucker stali ramię w
ramię.
- Coś tu się nie zgadza - oznajmiła, rozglądając się niespokojnie. - Louisa
była bardzo charakterystyczna, a Tucker Greene to jej dziadek urwała i z
trudem przełknęła ślinę. - A jej babka miała podobno talent do inwestycji. Tu
wisiały ich portrety. To był ich dom.
- A on pracował w Hollywood?
- Tak.
- Tucker Greene był finansistą. Pracował przy Wall Street. Stracił
wszystko w czasie krachu na giełdzie. Dom odkupiła od niego siostra, która
wyszła dobrze za mąż. Dom był w rodzinie do lat siedemdziesiątych, kiedy jej
dzieci zdecydowały się go przekazać hrabstwu.
Sylvia potrząsnęła głową w niemym proteście. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, że to ona jest tą babką z portretu. To ona kazała Louisie czekać na siebie
na wystawie. Po co? %7łeby mogła wrócić i poślubić Tuckera, jak tego chciała
historia.
- Nie powinnam była tu wracać - szepnęła. - Mojego portretu już tu nie
ma. Chyba namieszałam, wracając. Powinnam była zostać. Louisa mówiła, że
ujęli Dusiciela. Przeżyłabym jego napaść na mnie. Powinnam była zostać!
- Tak. Powinnaś żyć w latach dwudziestych ubiegłego wieku - powiedział
powoli.
- Przecież cały czas to mówię - powiedziała z gniewem, mimo łez
płynących po twarzy.
- Czy wiesz, co to oznacza? - spytał, przyglądając się jej uważnie.
- Nie wiem.
- To znaczy, że i tak znalazłabyś się tam beze mnie. W ten czy inny
sposób twój czas umieściłby cię tam, gdzie twoje miejsce.
- Mój czas? Czy to znaczy, że każdy ma wyznaczony mu czas?
- Tak. Bo jeśli należysz do tamtych czasów, a twój powrót tutaj zmieniłby
historię, to naprawdę mogę cię odesłać.
- Możesz? - powtórzyła niepewna, czy się nie przesłyszała.
- Nie całkiem trafię w ten sam czas, z którego tu przyszłaś. Czas nie
biegnie tam tak samo. To może być różnica nawet kilku tygodni.
- Ale przedtem mówiłeś, że nie możesz!
- Są pewne zasady, których muszę się trzymać. Ale teraz, kiedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]