[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzmiankę o gonitwie Saint Leger, umysł mój wraca bezwiednie nie do wyścigów, lecz
do morderstwa. Kiedy wspominam swoje własne wrażenia, najbardziej dręczy mnie
poczucie zupełnej bezradności. Na miejscu byliśmy wszyscy: Poirot, ja, Clarke, Fraser,
Megan Barnard, Tora Grey i Mary Drower, a w gruncie rzeczy nikt z nas nie mógł nic
zrobić. Budowaliśmy zamki na lodzie żywiąc mglistą nadzieję, że ktoś z nas rozpozna
w wielotysięcznym tłumie twarz lub sylwetkę widzianą przelotnie raz, i to dwa albo
trzy miesiące wcześniej. Prawdę rzekłszy, trudności były jeszcze większe. Spośród nas
jedna tylko Tora Grey mogłaby rozpoznać zbrodniarza. Chłód jej poczynał topnieć pod
wpływem napięcia. Zniknęła gdzieś energia i opanowany sposób bycia. Siedziała
załamując ręce i bliska płaczu mówiła nerwowo do Poirota:
Przecież ja wcale na niego nie patrzyłam. Ach, dlaczego, dlaczego? Jaka ja
byłam głupia! Polega pan na mnie, a ja zawiodę i pana, i wszystkich! Jeżeli nawet
zobaczę go tutaj, mogę go nie poznać. W ogóle mam złą pamięć wzrokową.
W swoim czasie Poirot w rozmowach ze mną dawał wyraz swojemu dość
krytycznemu nastawieniu do tej dziewczyny. Obecnie jednak okazywał jej tylko
łagodną życzliwość. Był może nawet zanadto serdeczny, co naprowadziło mnie na
myśl, że na cierpienia pięknych dziewic jest równie wrażliwy, jak ja.
Spokojnie, spokojnie, ma petite* mówił gładząc ją po ramieniu. Proszę,
bez histerii. Na to nie możemy sobie pozwolić. Jeżeli pani zobaczy tego człowieka, na
pewno go pani pozna.
Skąd taka pewność?
Powód mam nie jeden. Przede wszystkim ten, że czerwone musi nastąpić po
czarnym.
Co ty pleciesz, Poirot? zdziwiłem się.
Mówię językiem stołów gry. W rulecie może być długa seria czarna, lecz w
rezultacie los musi paść na czerwone. To matematyczna teoria prawdopodobieństwa.
Chcesz powiedzieć, że szczęście się odwraca?
Nie inaczej. Chcę też powiedzieć, że graczowi brak często rozumnego
przewidywania. A morderca to przecież gracz najwyższej klasy, bo ryzykuje nie
pieniądze, lecz życie. Gracz wygrywa i myśli, że będzie wygrywał nieustannie. Nie
odchodzi od stołu gry z pełnymi kieszeniami. Tak samo w zbrodni. Morderca, któremu
się udało, nie może uwierzyć, że w przyszłości szczęście może go zawieść. Jedynie
sobie przypisuje całą zasługę. A mówię wam, mes amis*, że nawet najstaranniej
przygotowana zbrodnia nie może się udać bez przysłowiowego łuta szczęścia.
Czy nie posuwa się pan za daleko w tym twierdzeniu? Franklin Clarke miał
pewne wątpliwości.
Nie, nie. Może to być tylko jeden łut szczęścia, ale musi działać na korzyść
mordercy. Proszę się zastanowić: przecież ktoś mógł wejść do trafiki pani Ascher w
momencie, gdy morderca stamtąd wychodził. Temu komuś mogło przyjść do głowy,
aby zajrzeć za kontuar, a wówczas zobaczyłby zwłoki i albo z miejsca ujął zbrodniarza,
albo mógłby dać tak dokładny jego rysopis, że policja ujęłaby go bez trudu.
Tak, naturalnie, to możliwe przyznał Clarke. Z pańskich wywodów
wynika, że każdy morderca musi grać na los szczęścia.
Niewątpliwie. Morderca jest zawsze hazardzistą. I jak ogół hazardzistów, nie
a
a
T
T
n
n
s
s
F
F
f
f
o
o
D
D
r
r
P
P
m
m
Y
Y
e
e
Y
Y
r
r
B
B
2
2
.
.
B
B
A
A
Click here to buy
Click here to buy
w
w
m
m
w
w
o
o
w
w
c
c
.
.
.
.
A
A
Y
Y
B
B
Y
Y
B
B
r r
zdaje sobie sprawy, kiedy powinien przestać grać. Po każdej zbrodni wzrasta jego
dobre mniemanie o własnych zdolnościach. Maleje za to poczucie proporcji. Przestaje
myśleć: byłem sprytny i miałem szczęście. Myśli po prostu: byłem sprytny. Rośnie w
nim wiara we własny spryt. No i, mes amis, kulka idzie w ruch. Kończy się seria
koloru. Krupier ogłasza numer i woła: Rouge!* tym razem.
Sądzi pan, że tak będzie i w naszej sprawie? zapytała Megan i z
zastanowieniem zmarszczyła brwi.
To musi nastąpić wcześniej lub pózniej. Do tej pory los sprzyjał zbrodniarzowi.
Któregoś dnia musi uśmiechnąć się do nas. Mam wrażenie, że zwrot już nastąpił. Za
początek uważam sprawę pończoch. Teraz wszystko, zamiast jak dotychczas iść po
jego myśli, zacznie zbrodniarza zawodzić. Wtedy on również zacznie popełniać
omyłki.
Muszę przyznać, że dodaje nam pan ducha stwierdził Franklin Clarke. A
bardzo nam potrzeba takiej zachęty. Od rana dręczy mnie poczucie tragicznej
bezradności.
Mnie także wydaje się mało prawdopodobnym, abyśmy mogli dokonać czegoś o
praktycznym znaczeniu podtrzymał go Donald Fraser.
Nie bądz defetystą, Don! zgromiła go Megan.
A ja twierdzę, że nic nie wiadomo wtrąciła mocno zarumieniona Mary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]