[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głową.
- Nie nazwałabym tego rozmową, no i znowu śpi. To
Kyle usłyszał ten telefon. I najwyrazniej usiłował ci o
tym powiedzieć. - Patrzyłam, jak moje słowa trafiają
w sam środek celu. - Mogłeś go wysłuchać -
dodałam łagodnie, a potem, chcąc go wybawić z
opresji, zapytałam: - Czy wiesz, dlaczego moja
umiejętność rozmawiania z duchami miałaby
wywoływać w wampirach strach?
Zaprzeczył mruknięciem.
- Nie rozumiem, w jaki sposób. Ostatnio słyszałem,
że duchy unikają zła. - Ominął mnie i ruszył w dół
schodów.
Nie sądzę, by zdawał sobie sprawę, jak wiele zna-
czyła ta informacja.
Duchy to nie ludzie. Bez względu na to, jak zaj-
mujące pogawędki ucinała sobie ze mną pani Han-
na, nadal składała się jedynie ze wspomnień praw-
dziwej osoby.
Byłam taka głupia.
Przecież wyraznie mi powiedziała, że zmieniła
harmonogram. I co sobie wtedy pomyślałam? %7łe to
smutne, ponieważ bez swoich zwykłych nawyków
prawdopodobnie szybko zaniknie. Nie zastanowiłam
się, dlaczego zmieniła rozkład dnia. Duchy, mo-
delowe duchy, po prostu tego nie robią. Twierdziła,
że ktoś jej kazał - nie mogłam sobie przypomnieć,
kto, ale chodziło o mężczyznę. Jej trasa wiodła przez
całe Kennewick. Jeśli czarnoksiężnik tu był, mogła
przypadkiem na niego trafić.
Jesse podniosła wzrok znad stołu, kiedy przecho-
dziłam obok kuchni.
- Mercy? Dowiedziałaś się czegoś?
- Może. Muszę kogoś znalezć. - Spojrzałam na
zegarek. Ósma dwadzieÅ›cia siedem. MiaÅ‚am półtorej
godziny, w optymistycznym wariancie, który zakła-
dał, że czarnoksiężnik obudzi się dopiero po zapad-
nięciu całkowitej ciemności.
Rozdział 12
Przez większość czasu, jaki mieszkałam w Tri-Ci-
ties, pani Hanna pchała swój wózek od świtu do
zmierzchu wzdłuż tej samej drogi. Nigdy jej nie śle-
dziłam, ale widywałam ją w tylu miejscach, że mia-
łam niejakie pojęcie na temat większej części jej tra-
sy. Nie miałam za to żadnego, jak ją zmieniła, więc
musiałam szukać wszędzie.
Kiedy minęłam pierwszy kościół, zjechałam na
pobocze i wyciągnęłam ze schowka notatnik. Za-
pisałam nazwę kościoła oraz jego adres. Po godzinie
zapełniłam listę adresami jedenastu świątyń zlo-
kalizowanych w okolicy komendy policji. Niestety na
żadnym z nich nie wisiał kolorowy szyld z napisem
Tutaj śpi czarnoksiężnik. Słońce chyliło się ku
horyzontowi, a mój żołądek ściskało przerażenie.
Jeśli się myliłam i pani Hanna nie zmieniła trasy by
uniknąć spotkania z Littletonem, wówczas zmar-
nowałam ostatnią godzinę. Jeśli miałam rację... Cóż,
nadal brakowało mi czasu.
Kończyły się już miejsca, w których mogłabym jej
szukać. Stanęłam przy liceum i usiłowałam po-
myśleć. Gdyby pani Hanna nie zmieniła trasy, ła-
twiej byłoby ją odnalezć, jeszcze łatwiej, gdyby nie
umarła. liczyłam, że ją dostrzegę z samochodu, ale
duchy dość często ukazują się tylko niektórym zmy-
słom jako uwolnione z powłoki cielesnej głosy, zimne
miejsca czy powiew perfum.
Wiedziałam, że jeśli jej wkrótce niee znajdę, zapad-
nie zmrok i będę musiała stawić Littletonowi czoła u
szczytu mocy zarówno demona, jak i wampira.
Zahamowałam na światłach przy Dziesiątej i
Garfieid. Były to jedne z tych świateł, gdzie czer-
tężeniu ruchu.
- Przynajmniej po zmroku nie będę musiała walczyć
z Littletonem sama. bo mogę zadzwonić do Andre. -
Walnęłam dłońmi o kierownicę, zirytowana
czekaniem. - Ale jeśli nie znajdę pani Hanna, zanim
nadejdzie noc, nie znajdÄ™ jej wcale. - Na noc pani
Hanna wracała do domu.
Musiałam to powtórzyć na głos, nie mogąc uwierzyć,
jaka jestem głupia.
- Pani Hanna wraca na noc do domu.
Droga była pusta, więc wcisnęłam gaz i po raz
pierwszy w swym dorosłym życiu przejechałam na
czerwonym. Pani Hanna mieszkała na parkingu dla
przyczep, ciągnącym się wzdłuż rzeki na wschód od
mostu Blue Bridge. Dojechałam tam po pięciu
minutach i trzech czerwonych światłach. Czterech,
jeśli liczyć również te na miejscu.
Znalazłam ją przy salonie Volkswagena, gdzie
pchała chodnikiem swój wózek. Zaparkowałam po
niewłaściwej stronie ulicy i wyskoczyłam z samo-
chodu, powstrzymując ochotę, by wykrzyknąć jej
imiÄ™. Przestraszone duchy majÄ… tendencjÄ™ do zni-
kania.
Pamiętając o tym, zachowałam milczenie, kiedy już
ją dogoniłam. Szłam obok niej przez ćwierć
przecznicy, zanim się wreszcie odezwała:
- Wyjątkowo ładny wieczór. Naprawdę sądzę, że
czeka nas odpoczynek od tych okropnych upałów.
- Mam nadzieję. - Wzięłam dwa głębokie oddechy. -
Pani Hanna, proszę wybaczyć, ale zastanawiałam się
nad tÄ… zmianÄ… trasy...
- Oczywiście, kochaniutka - odpowiedziała nie-
obecnym głosem. - Jak tam twój młody przyjaciel?
- W tym właśnie cały problem. Myślę, że wpadł w
jakieś kłopoty. Czy mogłaby mi pani jeszcze raz
powiedzieć, dlaczego przechodziła pani obok mojego
warsztatu o innej porze?
- Och, tak. To bardzo smutne. Joe powiedział, że
droga, którą zazwyczaj chodzę, nie jest już bezpiecz-
na. Nasze biedne Kennewick robi się takim dużym
miastem, nieprawdaż? To straszne, kiedy kobieta
nie może już bezpiecznie chodzić za dnia.
- Straszne - przytaknęłam. - Kim jest Joe i jakiego
miejsca każe pani unikać?
Zatrzymała swój wózek i uśmiechnęła się do mnie
Å‚agodnie.
- Z pewnością znasz Joe, kochaniutka. Od zawsze
pracował jako dozorca w starym kościele kon-
gregacjonalistów. Bardzo mu się nie spodobało to,
co zrobiono z budynkiem, no ale kto dziÅ› pyta o zda-
nie dozorcÄ™?
- Gdzie to jest? - dociekałam Spojrzała na mnie ze
zmieszanÄ… minÄ….
- Czy ja ciÄ™ znam, kochaniutka? WyglÄ…dasz znajomo.
- Zanim zdążyłam sformułować stosowną odpo-
wiedz, zerknęła na zachodzące słońce. - Obawiam
się, że muszę już iść. Po zmroku nie jest
bezpiecznie.
Zostawiła mnie samą przed placem z przyczepami.
- Kościół kongregacjonalistów - powtórzyłam, pędząc
do samochodu. %7ładen z kościołów, obok których
przejeżdżałam, nie należał do kongregacjonalistów,
ale w aucie trzymałam książkę telefoniczna.
Na żółtych stronach nie odnalazłam stosownego
wpisu, przeszłam więc do białych. Moją uwagę przy-
ciÄ…gnÄ…Å‚ jeden adres w Pasco, ale ostatecznie stwier-
dziłam, że nie o ten kościół chodzi. Trasa pani Han-
na nie prowadziła za rzekę.
Wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer Gabriela.
Jedna z jego młodszych sióstr miała świra na
punkcie duchów. Kiedy jej matki nie było w pobliżu
- i jeśli pozwoliło się jej zacząć - podczas sprzątania
bez przerwy o nich ględziła.
- Cześć, Mercy - odebrał. - Co słychać?
- Muszę porozmawiać z Rosalindą na temat miej-
scowych duchów. Zastałam ją?
Nastąpiła krótka cisza.
- Masz kłopoty z duchami?
- Nie. Muszę jednego odnalezć. Odsunął usta od
telefonu.
- Rosalinda, chudz tutaj. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl