[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Poczekaj chwilę. Pozbądzmy się kobiet.
Pani Harkavy, Julia i Libbie czekały na rogu.
-
Wybaczcie nam, panie - rzekł Harkavy z peł-
nym zadowolenia uśmiechem, wkładając papierosa do cygarniczki. - Asa chce coś ze mną omówić.
-
Pójdę jutro do pani Denisart w pańskiej sprawie. Niech się pan nie martwi - powiedziała pani Harkavy.
Leventhal podziękował jej i przeszedł z Harkavym na drugą stronę ulicy.
-
No, co się stało, posprzeczałeś się z kimś? -
zapytał Harkavy. - Wiesz, że możesz mi zaufać. Cokolwiek powiesz, będzie u mnie bezpieczne.
Możesz być tego pewien. Nic z tego, co mi wyznasz, nie wróci do ciebie za pośrednictwem trzeciej
osoby, nie bardziej, niż gdybyś wyszeptał to w konfesjonale. Opowiadaj więc.
-
Nie ma w tym żadnej tajemnicy. To nic takiego. - Spoglądając z boku na przyjaciela, zawahał się
niezadowolony. Czy miałoby sens wyjaśniać całą sprawę Harkavy emu? Był serdecznym i szczerym
przyjacielem, ale często kładł nacisk na niewłaściwe rzeczy. Już był na błędnym tropie, podejrzewając
sprzeczkę. Przypuszczalnie miał na myśli jakąś intrygę, sprzeczkę z kobietą.
-
To ten Allbee - rzekł Leventhal. - Przyprawia mnie o ból głowy. Musisz go pamiętać. Naśmiewał się z
twojego śpiewu u Willistona. Twojego i tamtej dziewczyny. Na pewno go sobie przypominasz.
Pracował w Dill s ...
-
Ach, on. Ten gagatek. - Leventhalowi wydawało się, że Harkavy słucha z większą powagą, choć być
może wrażenie to wynikało z jego pragnienia, by rzecz, która tak go niepokoiła, była brana poważnie.
Opisał swoje pierwsze spotkanie z Allbeem w parku.
Kiedy powiedział mu, jak był zdumiony tym, że Allbee go szpieguje, Harkavy mruknął:
-
No, czy to nie szczyt wszystkiego? Czy to nie obrzydliwe? Bezczelne. Obrzydliwe.
-
Tak sądziłem, że nie zapomnisz, jak naskoczył
na ciebie z powodu tamtej piosenki.
-
Och nie, teraz już dokładnie go sobie przypominam. Więc to on? - Odchylił głowę do tyłu, po-
wściągliwym ruchem prostując plecy, i po rozszerzeniu jego przejrzystych oczu Leventhal poznał, że
w umyśle przyjaciela nastąpił proces skojarzeniowy najwyższej wagi.
-
Dan, czy znasz jakieś związane z nim fakty, których ja nie znam?
-
Co nazywasz faktami? To zależy. Sądzę, że tak. To znaczy, coś słyszałem. Ale czy on się znowu
pojawił? Opowiedz mi resztę.
-
Co słyszałeś?
-
Ty powiedz mi najpierw. Zobaczmy, czy wszystko się zgadza. Może nie. Możliwe, ze nie warto się
tym przejmować - że wszystko to jakiś obłęd i powinniśmy dać sobie z tym spokój.
Ponieważ Harkavy nie chciał mówić, Leventhal pośpiesznie zrelacjonował wszystko, co ów Allbee
zrobił i powiedział; pomimo pośpiechu i wielkiej chęci zorientowania się, co Harkavy wie, przerywał
sobie od czasu do czasu, by poczynić pogardliwe, wypowiadane niemal ze śmiechem uwagi, o których
w głębi serca wiedział, żc są apelami do Harkavy e- go o potwierdzenie absurdalności, szaleństwa
oskarżeń.
Harkavy nie reagował jednak na te apele. Był
opanowany. Wciąż mówił Obrzydliwe, obrzydliwe , ale jego zachowanie nie przynosiło Leventha-
lowi zbyt wielkiej pociechy.
-
Przedstawia całą sprawę tak, jakbym był
odpowiedzialny za śmierć jego żony i wszystko inne...!
- rzekł Leventhal głosem nasilającym się niemal do krzyku.
-
Zmierć żony? To bardzo naciągane, bardzo na-ciągane - powiedział Harkavy. - Nie słuchałbym takich
bzdur.
-
Myślisz, że ja ich słucham? Musiałbym również być szalony. Jak ktokolwiek mógłby ich słuchać? Ty
mógłbyś?
-
Nie, nie, mówię przecież, że to naciągane. On przekracza granice absurdu. Musi mieć nierówno pod
sufitem. - Harkavy pokręcił palcem koło głowy i westchnął. - Ale krążyła historia, że został wylany, a
potem słyszałem, że nie może znalezć innej pracy.
Wylewano go wcześniej wielokrotnie.
-
Z powodu picia...
Harkavy wzruszył ramionami. Miał pomarszczoną twarz i był na wpół odwrócony od Leventhala.
-
Być może. Nigdzie nie był łubiany, jak słysza-
łem, i zaczął już prawie tracić grunt pod nogami, kiedy dostał posadę w Dill s .
-
Kto ci to powiedział?
-
Tak na poczekaniu nie potrafię sobie przypomnieć.
-
Czy sądzisz, że istnieje czarna lista, Dan? Kiedy rozmawiałem z tobą o tamtej sprawie z Rudige- rem,
śmiałeś się z tego.
-
Naprawdę? No cóż, w ogóle nie wierzę w takie rzeczy.
-
W porządku, oto dowód. Widzisz? Istnieje czarna lista.
-
Nie jestem przekonany. Ten twój facet nie był
solidny i to się rozniosło. Po prostu ludzie dowiedzieli się, że nie jest godny zaufania.
-
Dlaczego stracił pracę w Dill s ? Bo chlał, nieprawdaż?
-
Nie potrafię powiedzieć - odparł Harkavy i Le- venthalowi wydało się, że przyjaciel spogląda na niego
z niepokojem. - Nie mam na ten temat informacji z pierwszej ręki. Z tego, co słyszałem, powód był
inny.
Ale w takich przypadkach krążą rozmaite pogłoski. Kto wie? Trudno dociec prawdy. Gdyby twoje
życie zależało od jej uzyskania, prawdopodobnie byś wisiał. Nie muszę ci mówić, jak to jest. Jeden
mówi to, inny tamto. X
mówi owies, a Y siano, a tak naprawdę jest to pewnie...
gryka. Nikt nie jest w stanie ci tego powiedzieć poza facetem, który ją zebrał. Dla wszystkich innych
to teoria. Dlaczego? Zlizgał się na cienkim lodzie i musiał
ślizgać się coraz szybciej i szybciej. Ale zwolnił... i zapadł się. Moim zdaniem... - Harkavy sam był
niezadowolony z tego wyjaśnienia; wyraznie było naprędce sklecone. Jąkał się i jego spojrzenie
błądziło wokół. Niewątpliwie miał informacje, które chciał
zachować dla siebie.
-
Dlaczego stracił pracę? Co się mówi?
-
Nic się nie mówi.
-
Dan, nie próbuj mnie zwodzić. Nie spocznę, dopóki się nie dowiem. To nie błahostka. Musisz mi
powiedzieć, co się mówi.
-
Jeśli nie masz nic przeciwko temu, Asa, muszę ci zwrócić uwagę na pewną rzecz, której dotąd nie
pojąłeś. Nie jesteśmy dziećmi. Jesteśmy wyrobionymi życiowo mężczyznami. To niemal grzech być
tak naiwnym. Obudz się, chłopcze, dobrze? Chcesz, żeby cały świat cię lubił. Zawsze znajdą się
ludzie, którzy nie będą myśleli o tobie tak dobrze, jak na przykład ja. Czy nie wystarcza ci, że są tacy,
którzy dobrze o tobie myślą? Dlaczego nie możesz zaakceptować tego, że inni nigdy nie będą mieli o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]