[ Pobierz całość w formacie PDF ]

musiał się bardzo mocno koncentrować, pędząc przez zatłoczone ulice Kolonii. Potrzebowali
dwudziestu minut na dotarcie do zewnętrznego pasa zieleni. Riedel prowadził Menkhoffa
według sfotografowanego opisu drogi. Po kolejnych dziesięciu minutach znalezli się w
miejscu, gdzie trzeba było zostawić samochód i iść dalej pieszo. Wysiedli z wozu i rozejrzeli
się wokoło. Kilka metrów przed nimi zaczynał się las, a za ich plecami rozciągały się pola
połyskujące matowo w porannej listopadowej mgle, mlecznobiałe i nierzeczywiste.
- Pokaż mi to zdjęcie - poprosił Menkhoff, ściągając mocniej pod szyją kołnierz kurtki.
Przeczytał dokładnie opis drogi na wyświetlaczu komórki, po czym oddał ją Riedlowi.
- Dobra, ruszamy. Ty czytasz na głos, ja liczę kroki.
Riedel skinął głową i przeczytał:
-  Trzydzieści kroków w prawo obok pieńka .
Menkhoff rozejrzał się w poszukiwaniu pieńka.
Dostrzegł go po prawej stronie na ukos i ruszył przed siebie ze złością.
Szli tak jakiś czas, ciągle zmuszeni zmieniać kierunek i przemierzać odcinki różnej
długości, po czym opis się skończył.
-  Mniej więcej tam - przeczytał głośno Riedel i schował telefon. - Teraz musimy
szukać.
- Co za gnojek - prychnął Menkhoff, rozglądając się wokół.
Drzewa stały tu nieco rzadziej, a ziemia, jak wszędzie, pokryta była liśćmi, krzakami i
połamanymi gałęziami.
- A więc dobrze, sami od razu popróbujmy szczęścia, zanim zjawią się koledzy. Pójdz w
lewo, ja będę szukać po prawej stronie.
Riedel skinął głową, ale zanim jeszcze zdołali ruszyć, usłyszeli za sobą głosy i szelest
liści i kilka sekund pózniej między drzewami pojawili się trzej mężczyzni i dwie kobiety,
koledzy z W-11. Menkhoff wytyczył teren wielkości mniej więcej sto na sto metrów i
rozdzielił funkcjonariuszy.
- Sprawca prawdopodobnie zakopał tę kobietę zaledwie przed kilkoma godzinami.
Uważajcie na świeże ślady. I pośpieszcie się. Jeśli mamy szczęście, jeszcze żyje. Ale musimy
ją bardzo szybko odnalezć. Tylko to się liczy.
Ale nie odnalezli jej szybko. Mniej więcej po kwadransie dołączyli do nich Jutta
Reithöfer i oddziaÅ‚ prewencji wraz z jednostkÄ… z psami tropiÄ…cymi, a minęły jeszcze kolejne
trzy kwadranse, zanim jeden z owczarków dał głos w pewnym miejscu, wsadził nos w leżące
luzno liście i zaczął kopać jak oszalały. Miejsce było tak dobrze zamaskowane, że bez psa
prawdopodobnie nigdy by go nie znalezli. Prędko zbiegła się grupa policjantów, którzy
zaczęli oczyszczać podłoże z liści i krzaków. Dopiero wtedy widać było, że przedtem ktoś już
tu kopał.
Skrzynia nie leżała zbyt głęboko. Już po mniej więcej trzydziestu centymetrach łopata
jednego z policjantów z głuchym odgłosem uderzyła o drewniane wieko. Kilka minut pózniej
inny funkcjonariusz podważył skrzynię łomem, a wiele rąk chwyciło za wieko, oderwało je i
uniosło. Menkhoff stał z brzegu, odepchnął więc na bok jednego z tych młodych ludzi, aby
spojrzeć do wnÄ™trza skrzyni. Również Reithöfer zajrzaÅ‚a do Å›rodka i poruszona zawoÅ‚aÅ‚a:
- O Boże!
Przez długie sekundy wpatrywali się w młodą kobietę leżącą u ich stóp. W odróżnieniu
od pierwszej ofiary była ubrana, ale i ona miała ręce związane liną, której dłuższy koniec
grubą śrubą przymocowany był do nóg skrzyni w taki sposób, że ręce miały niewielką
swobodÄ™ ruchu, podobnie jak u Inge Glöckner. Otarte opuszki palców pokryte byÅ‚y czarnymi
skrzepami, skóra poprzebijana drzazgami, a oczy i usta zaklejone szeroką taśmą. I - żeby to
stwierdzić, Menkhoff nie musiał czekać na opinię lekarza - kobieta nie żyła.
- Przeklęty bydlak - wysyczał i odwrócił się plecami do skrzyni.
- Czemu krępuje im przeguby, a zarazem zostawia dosyć miejsca na ruchy rąk we
wszystkich kierunkach? - zastanawiaÅ‚a siÄ™ na gÅ‚os Reithöfer.
- Sądzę, że robi tak, aby w panice zdzierały sobie czubki palców - Menkhoff usłyszał we
własnym głosie mieszaninę odrazy i wściekłości, które właśnie odczuwał.
- Ale w takim razie po co w ogóle te więzy na przegubach? Te kobiety tak czy inaczej, nie
miały szansy się stamtąd wydostać.
Menkhoff usunął się trochę na bok, aby zrobić miejsce technikom zabezpieczającym
ślady. Usłyszawszy pytanie, stanął.
- %7łeby nie mogły sobie zdjąć taśmy klejącej z oczu i ust. A na pytanie, dlaczego zakleił
im oczy i usta, przychodzi mi do głowy jedna odpowiedz: dodatkowo zwiększa ich cierpienie
przez to, że przynajmniej przez pierwszą chwilę nie wiedzą na pewno, gdzie się znajdują i co
się z nimi dzieje, a przy tym nie mogą dać znać o swoim istnieniu.
-19-
Eva znalazła miejsce parkingowe zaledwie kilka metrów od domu w Poll, który obok
drzwi wejściowych miał umieszczoną tabliczkę:
Dr med. Burghard Leienberg
Lekarz neurolog,
specjalista psychiatrii i psychoterapii
Pod napisem znajdowały się godziny przyjęć.
Eva wyłączyła silnik i jeszcze przez chwilę siedziała w samochodzie. Gapiła się w
przednią szybę, nie zdając sobie sprawy, co się przed nią dzieje. Była bezgranicznie
zmęczona, wykończona, właściwie ledwie żywa, niezdolna do podjęcia jakiegokolwiek
działania. Dlatego najchętniej po prostu wcale by się nie ruszała, zostałaby w aucie i
siedziałaby sobie, tak jak teraz. A może miało to jakiś związek z faktem, że wewnętrznie
broniła się przed pójściem do lekarza? Ale czy właściwie rzeczywiście się przed tym
wzbraniała? Co do tego nie miała całkowitej jasności. Ale jednego była pewna: coś musi się
zdarzyć, żeby skończyły się te przeklęte sny. Albo może powinna raczej powiedzieć
 przeżycia ? Gdyby jeszcze raz musiała to przeżyć, gdyby po raz kolejny została zamknięta
w tej trumnie, chyba faktycznie w końcu straciłaby rozum. Najwyrazniej coś było z nią nie w
porządku. Od zawsze. Przez całe życie udawało się jej uchronić przed badaniem przez
różnych psychospeców i przed ewentualnym uznaniem za wariatkę. Jakoś dawała sobie radę,
nawet jeśli od czasu do czasu brakowało jej wspomnień z kilku godzin dnia. Ale teraz, gdy
wspomnienie tej potwornej trumny na trwałe wypaliło się w jej pamięci, i ból, i uczucia,
strach, tak, przede wszystkim strach - trzeba było poszukać pomocy. To musiało się skończyć.
Przemogła się i zmusiła do otworzenia drzwi, do opuszczenia samochodu i podejścia pod
dom z mosiężnym szyldem.
Drzwi wejściowe były otwarte, a przed nią rozciągał się korytarz, do którego przez
świetlik nad drzwiami wpadało światło słoneczne. Po lewej stronie dostrzegła schody
prowadzące na górę, a tabliczka na prawo od drzwi informowała o tym, że gabinet lekarski
znajduje się na końcu korytarza. Poszła więc zgodnie z informacją na tabliczce i znalazła się
w niewielkim pomieszczeniu, w którym stało kilka krzeseł. Najwyrazniej była to poczekalnia.
Nie zauważywszy żadnej lady z rejestratorką, Eva powiesiła płaszcz na wieszaku i usiadła
samotnie w przytulnie urządzonym pokoiku. Po kilku minutach otworzyły się drzwi i doktor
Leienberg przywitał ją i zaprosił do gabinetu.
Był to wysoki, wysportowany mężczyzna, mierzący co najmniej metr osiemdziesiąt pięć.
Eva oceniła, że może mieć czterdzieści kilka lat, i od pierwszej chwili rzuciła jej się w oczy
życzliwość, którą emanował. Cienkie okulary bez oprawek nadawały jego twarzy profesorski [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl