[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak\e gust! skrzywił się chłopiec. Nie ma większej plotkarki w okolicy! Wszędzie
musi wetknąć ten swój długi nochal.
Mnie okazuje zawsze du\o serca.
Wcale nie mówię, \e jest zła. Za du\o gada i tyle.
Do widzenia, Ted.
Mary odeszła \ywo, a porzucony nagle młody człowiek spoglądał za nią smutnym
wzrokiem.
Siostra Hopkins zajmowała mały domek przy końcu wiejskiej ulicy. Wróciła niedawno i
rozwiązywała właśnie wstą\ki czepka, kiedy nadeszła Mary.
A jesteś, moja droga powiedziała.
Spózniłam się trochę, bo stara pani Caldecott znowu choruje. Przez to zwykły obchód
zajął mi więcej czasu. Widziałam cię na ulicy z Tedem Biglandem.
Aha potwierdziła Mary tonem przygnębienia.
Pielęgniarka zerknęła na nią znad imbryka, pod którym zapalała gaz. Drgnął koniec jej
długiego nosa.
Powiedział ci coś szczególnego?
Nie. Prosił tylko, \eby pójść z nim do kina.
Rozumiem podchwyciła z o\ywieniem starsza kobieta. Có\. Sympatyczny chłopak i
wcale niezle zarabia w gara\u, a jego ojciec radzi sobie lepiej ni\ inni farmerzy. Mimo
wszystko jednak, moja droga, nie wydajesz mi się stosowna na \onę Teda Biglanda. Z twoim
wykształceniem i w ogóle. Nie, Mary! Jak ju\ mówiłam, na twoim miejscu wzięłabym się do
nauki masa\u, kiedy przyjdzie stosowna pora. Przy takim zajęciu ruszasz się, widujesz ludzi,
no i mniej lub więcej rozporządzasz swoim czasem.
Zastanowię się. Wczoraj pani Welman rozmawiała ze mną powa\nie. Była bardzo miła.
Wszystko wygląda dokładnie tak, jak siostra przewidywała. Nie \yczy sobie, \ebym zaraz
wyjechała, bo, jak powiedziała, boleśnie odczułaby mój brak. Mówiła jednak, \e mogę się nie
martwić o przyszłość, \e to jej sprawa. Chce mi pomóc.
Miejmy nadzieję rzekła tonem powątpiewania siostra Hopkins \e ten swój zamiar
potwierdzi czarno na białym. Cię\ko chorzy postępują czasami dziwacznie.
Jak siostra sądzi zmieniła temat dziewczyna czy pani Bishop rzeczywiście mnie nie
lubi? A mo\e to tylko moje urojenie?
Pielęgniarka wahała się przez chwilę.
Istotnie powiedziała krzywo na ciebie patrzy. Ale, widzisz, ona nale\y do osób,
które nie lubią, kiedy młodym dobrze się wiedzie albo ktoś dla nich coś robi. Mo\e jest
zdania, \e pani Welman okazuje ci za du\o serca i dlatego się dąsa.
Roześmiała się pogodnie.
Na twoim miejscu, kochanie, nie przejmowałabym się wcale. Lepiej rozpakuj tę
torebkę. Są w niej dwa ciastka.
Rozdział trzeci
Ubiegłej nocy pani Welman miała drugi atak. Nie widzę powodów do
bezpośrednich obaw, ale je\eli mo\liwe, przyjazd wskazany.
Lord
Zaraz po otrzymaniu depeszy Elinor zatelefonowała do Roddy ego i obecnie znajdowali
się obydwoje w pociągu zmierzającym w kierunku Hunterbury.
W ciągu tygodnia, który minął od ich wizyty u pani Welman, mało się widywali. Przy
paru przelotnych spotkaniach panowało między nimi szczególne skrępowanie. Roddy przysłał
Elinor kwiaty: wielki bukiet imponująco długich ró\. Było to z jego strony posunięcie raczej
niecodzienne. Podczas wspólnego obiadu w restauracji zachowywał się bardziej ni\ zwykle
uprzejmie, dobierał potrawy i napoje według gustu Elinor, pomagał jej gorliwie przy
zdejmowaniu i nakładaniu płaszcza. Miała wra\enie, \e Roddy zachowuje się po trosze jak na
scenie, jakby grał rolę troskliwego narzeczonego.
Pózniej strofowała się w myślach: Nie bądz idiotką. Przecie\ wszystko w porządku, a ty
Bóg wie co fantazjujesz. Ten twój przeklęty, ponury zmysł posiadania daje znów znać o
sobie .
Mimo wszystko jednak była wobec narzeczonego nieco bardziej powściągliwa, bardziej
daleka ni\ zwykle.
Obecnie pod wpływem nagłego niepokoju, skrępowanie ustąpiło i młoda para prowadziła
rozmowę w sposób prawie naturalny.
Biedna staruszka westchnął Roddy. A tak się dobrze czuła, kiedy widzieliśmy ją
ostatni raz.
Okropnie mi jej \al powiedziała Elinor. Wiem, jak nienawidziła zawsze wszelkiego
chorowania. A teraz jest jeszcze bardziej niedołę\na i dręczy ją to z pewnością. Ach, Roddy!
Nale\ałoby uwalniać od \ycia ludzi, którzy naprawdę tego pragną.
Słusznie. To jedyny prawdziwie kulturalny stosunek do zagadnienia. Zwierzętom
skraca się przecie\ męki. Wobec ludzi nie obowiązuje taka zasada chyba tylko przez wzgląd
na naturę ludzką, bo dla pieniędzy mili krewni mogliby pozbywać się osób, których stan nie
jest beznadziejny.
Elinor zastanawiała się przez chwilę.
Naturalnie decyzja musiałaby spoczywać w rękach lekarzy podjęła.
Lekarz te\ mo\e być łajdakiem.
Ale taki jak doktor Lord zasługuje na zaufanie.
Tak przyznał niedbale Roddy. Sympatyczny chłopak. I robi wra\enie uczciwego.
Doktor Lord w asyście pielęgniarki O Brien stał pochylony nad łó\kiem. W skupieniu, ze
zmarszczonym czołem, usiłował zrozumieć bełkot dobywający się z ust chorej.
Tak... Tak... mówił. Nie trzeba się denerwować, droga pani. Mamy moc czasu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]