[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Teraz trochę przesadziłaś - zauważył.
- Może - przystała. - Poza tym był człowiekiem, który bardziej kierował
się uczuciami niż zdrowym rozsądkiem.
- Zupełnie odwrotnie niż ty, co? - zaryzykował.
- W pewnym sensie tak. I to, co początkowo nas wzajemnie w sobie
pociągało, potem nas rozdzieliło.
- Myślałem, że powodem była jego niewierność. Fran skinęła głową.
- Ale z kobietami wiodło mu się tylko dlatego, że był tak
nieprawdopodobnie wrażliwy i uczuciowy.
- Mówisz, że wiodło mu się z kobietami. Nigdy bym w ten sposób nie
nazwał niewierności. I jeśli był taki wrażliwy, czemu nie pomyślał, że wyrządza
ci ogromną krzywdę?
Uśmiechnęła się, słysząc jego przejęty ton. Zręcznie zmienił temat
rozmowy, unikając mówienia o sobie. I Megan.
- Kiedy Megan zachorowała?
- 119 -
S
R
- Byliśmy razem mniej więcej pół roku, zdążyliśmy się zaręczyć. Wtedy
poczuła się gorzej. Początkowo podejrzewaliśmy, że może jest w ciąży. -
Umilkł, wracając myślą do tamtych czasów. Ekscytacja przemieszana z obawą. -
Ale to nie była ciąża. Zmusiłem ją, by poszła do lekarza. I wtedy przeżyliśmy
najgorszy z możliwych koszmarów. - Urwał, twarz mu się zmieniła. - Miała
dwadzieścia cztery lata. Powiedzieli, że nie ma przed sobą nawet roku życia.
Fran niepostrzeżenie nalała brandy, jaką wcześniej polewała płonące
banany. Podała mu kieliszek.
Sam jednym łykiem wlał w siebie całą zawartość.
- Przechodziła nie kończące się badania, podawali coraz to nowe leki. A
ona słabła w oczach. W końcu nie chciała niczego z wyjątkiem środków
przeciwbólowych. Powiedziała, że woli pogodzić się z losem, niż żyć fałszywą
nadzieją.
- To musiała być świetna dziewczyna - szepnęła Fran. Przyglądał się jej
przez długą chwilę.
- Tak. Taka była. Dziękuję.
- Za co? - zdziwiła się.
%7łe okazałaś wspaniałomyślność w stosunku do innej, choć wiem, że mnie
pragniesz, miał na końcu języka. Powstrzymał się. Bał się, że ją spłoszy. No i
nie był pewien, jak bardzo go pożąda.
- Za doskonale zorganizowane urodziny mojej mamy. I za to, że byłaś
takim dobrym słuchaczem. Mam mówić dalej?
- Och tak, proszę! - Roześmiała się. - To mi świetnie robi! Szkoda, że nie
przychodzi ci do głowy, by i mnie poprawić humor, przebiegło mu przez myśl.
- Nie wiem, czemu się tak przed tobą otworzyłem - wyznał. Fran
uśmiechnęła się.
- To nic dziwnego. Miałeś taką potrzebę - powiedziała po prostu. - Przez
cały czas żyjesz w świecie fantazji, pochłonięty lekturą, zamknięty w swoim
- 120 -
S
R
pięknym domu. Ale są chwile, gdy trzeba wrócić do rzeczywistości. Nawet
przykrej.
Jeszcze więcej zrozumienia, a zle się to skończy!
- Fran, idz już lepiej do łóżka - mruknął. - Nim stracę cierpliwość i
wycofam się z obietnicy dokończenia sprzątania!
Po jego oczach widziała, że lepiej nie przeciągać struny. Czuła bowiem,
że jeśli zechce ją pocałować, nie będzie się opierać.
Ale do niczego takiego nie doszło, a ona nie należała do tych, które zrobią
pierwszy krok... nawet jeśli on chętnie by na to przystał. Ma swój pokój i tak jak
wczoraj prześpi w nim te osiem godzin dzielące ich od rana. A jutro pojedzie do
domu.
Pomyślała jeszcze, że cisza, jaka między nimi zapadła, była niczym
wiszący most spleciony z wiotkich deseczek, poruszający się z każdym
podmuchem wiatru.
Trochę jak w życiu.
- W takim razie dobranoc, Sam. Uśmiechnął się.
- Dobranoc, kotku.
- 121 -
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Fran daremnie próbowała zasnąć. Sen jednak nie nadchodził. Wreszcie
dała za wygraną, wstała i podeszła do okna, by spojrzeć na gwiazdy. Odsunęła
zasłony i zapatrzyła się w niebo.
Jasna tarcza księżyca lśniła srebrzystym blaskiem, ciemniejące na tle
nieba drzewa wydawały się niemal czarne. %7ładen ruch nie mącił spokoju i ciszy
otulających krajobraz za oknem. Oparła ręce na parapecie, zapatrzyła się w dal.
Jej myśli popłynęły do Sama.
Sam też nie mógł usnąć. W dodatku dręczyło go pragnienie, przynajmniej
tak sobie wmawiał. Nic więc dziwnego, że po cichutku, by nikogo nie budzić,
zszedł do kuchni.
Skręcił w drugą stronę wyłącznie dlatego, że usłyszał jakiś dziwny,
stłumiony dzwięk. Jakby ktoś odsuwał zasłony. Odgłos dochodził od strony
sypialni Fran. Zupełnie naturalne, że poszedł to zbadać, przecież jest
mężczyzną.
Poruszał się bezszelestnie, bose stopy nie robiły hałasu. Naraz zatrzymał
się jak wryty na widok tego, co ujrzał przez wpół otwarte drzwi.
To było jak w tych starych filmach, gdy naraz wszystko przestaje istnieć i
jest tylko ta jedna, jedyna osoba.
Miała na sobie opadającą do ziemi, pastelową nocną koszulę. Długie
rękawy ściągnięte gumką, wysokie zapięcie aż pod szyję. Gdyby okno było [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl