[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całe jej życie wywróciło się do góry nogami zaled
wie trzy dni temu. Może byłoby najlepiej, gdyby
nigdzie nie ruszała się z Chicago i nie poznała
prawdy o przeszłości J.D.
1 50 ZBUNTOWANA KOCHANKA
Kiedy przyszła do biura, okazało się, że J.D.
jeszcze nie ma. Za to Richard Dice ewidentnie już
na nią czekał: siedział na jej biurku z rękami
skrzyżowanymi na piersi, miał zniecierpliwioną
minę i patrzył na nią tak, jak gdyby chciał ją
zamordować wzrokiem.
- Dzień dobry, Dick - odezwała się z wymuszo
nym uśmiechem.
- Chwała Bogu, że nareszcie wróciłaś! - oznaj
mił Richard i westchnął teatralnie. - Dziewczyna,
którą przysłali na zastępstwo, była kompletnie do
niczego. Odesłałem ją precz, ale ci z agencji nie
raczyli nawet oddzwonić. Gdzie J.D.?
- A skąd mam wiedzieć? - odparła spokojnie.
Zdjęła żakiet i starannie powiesiła go na krześle,
po czym schowała do szuflady biurka torebkę.
Założyła okulary i zaczęła przeglądać kalendarz,
w którym zapisywała wszystkie spotkania. Szybko
przebiegła wzrokiem te, które dopisała jej zastęp
czyni.
- Nie rozumiem. To on jeszcze nie wrócił?
- drążył Dick.
- Wrócił. -Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Chcesz mi powiedzieć, że nawet nie raczył się
z tobą skontaktować? Nie zadzwonił?
- Na razie nie. No, opowiadaj! - zniecierpliwił
się w końcu. - Jak poszło? Co z Martina? Zapłacili
okup?
- Zaczynam się czuć jak na przesłuchaniu.
- Tym razem to ona westchnęła. - Tak, Martina jest
Diana Palmer
151
bezpieczna. Nie, nikt nie musiał płacić okupu. Jeśli
jeszcze masz jakieś pytania, najlepiej poczekaj na
J.D., bo ja wolałabym nie wracać do tej sprawy.
Dick wzniósł oczy ku sufitowi, jak gdyby jego
cierpliwość została poddana ciężkiej próbie.
- Nie było cię tak długo i tylko tyle masz mi do
opowiedzenia?
- Trzeba było z nami jechać - odparła pogodnie.
- Nie musiałbyś wypytywać o szczegóły, a ja
mogłabym spokojnie wziąć się do pracy. Czy za
jąłeś się sprawą rozwodową pani Turnbull?
- A i owszem - mruknął z roztargnieniem.
- Dzwonił sędzia Amherst. Chce przedyskutować
z J.D. sprawy państwa Landersów, zanim wyznaczy
datę wstępnej rozprawy.
Gabby sporządziła w kalendarzu krótką notatkę.
Dick przyglądał jej się z uwagą.
- yle wyglądasz.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się promiennie. - Każ-
da dziewczyna marzy, aby usłyszeć te słowa.
Zaczerwienił się.
- Nie miałem na myśli nic złego. Po prostu
wyglądasz na bardzo zmęczoną.
- Ciekawe, jak ty byś wyglądał, gdyby przyszło
ci czołgać się na brzuchu, wlokąc za sobą AK-47
- odparła bez zastanowienia.
- Czołgać się? Przez dżunglę? Na brzuchu? I co
to jest AK-47"?
Wstała zza biurka i zaczęła segregować doku
menty, które Dick położył wcześniej na blacie.
152 ZBUNTOWANA KOCHANKA
- Spytaj swojego wspólnika. Jestem przekona-
na, że chętnie ci to wytłumaczy.
- %7łebym mógł go spytać, musi tu najpierw
przyjść!
Oderwała wzrok od poukładanych dokumentów
i posłała Dickowi osobliwe spojrzenie.
- Nie wiem, może pojechał po nową kuszę
- oznajmiła z irytacją.
- Po co...?
Nie odpowiedziała, bowiem najzwyczajniej
przestała go słuchać. Dick czekał jeszcze chwilę,
potem pomaszerował do swojego gabinetu i głośno
zatrzasnął drzwi.
Gabby obejrzała się przez ramię.
- Oho, ktoś jest dzisiaj nie w humorze - mruk
nęła półgłosem i ponownie zajęła się porządkowa
niem dokumentów.
J.D. pojawił się dopiero dwie godziny pózniej,
jak zwykle nieskazitelnie elegancki w swoim gołę
bim garniturze.
- Jest jakaś poczta dla mnie? - zwrócił się do
Gabby, jak zawsze po przyjściu do pracy.
- Nie, panie Brettman - odparła jak tylekroć
wcześniej, tym samym co zawsze tonem. Nowością
był jedynie fakt, że nie patrzyła mu w oczy. - Dick
zajął się sprawą pani Turnbull, zgodnie z pańskim
życzeniem. Sędzia Amherst prosi o kontakt.
J.D. skinął głową.
- Jak wygląda moje dzisiejsze popołudnie, mam
jakieś spotkania? Zajrzałabyś do kalendarza?
Diana Palmer 153
- Pan Parker wybiera się tu na pierwszą, chce,
żeby pan sporządził akt założycielski. Pózniej ma
pan jeszcze trzy inne spotkania.
J.D. odwrócił się na pięcie i pomaszerował
w stronę swojego gabinetu, rzucając na odchodnym:
- Wez notatnik i coś do pisania i pozwól ze mną.
Najpierw musimy uporać się z korespondencją.
- Tak, proszę pana.
- Och, jesteś wreszcie, J.D. - ucieszył się Ri
chard, który wychynął właśnie z sąsiedniego gabi
netu. - Witaj, wędrowcze. Może ty mi opowiesz, co
się tam właściwie wydarzyło? Gabby nie chce
puścić pary z ust.
- Po mnie też nie spodziewaj się sensacji. Wszy-
stko skończyło się dobrze. Martina i Roberto wrócili
do Palermo, sprawa porywaczy jest załatwiona. Co
powiesz na wspólny lunch?
- %7łałuję, ale mam się spotkać z klientem. - Ri-
chard uśmiechnął się przepraszająco. - Może kiedy
indziej?
- Jasne, nie ma sprawy.
Gabby podążyła za J.D. do jego gabinetu. Wcho-
dząc, przezornie zostawiła drzwi otwarte. Nie wie
działa, czy to zauważył, a jeśli nawet tak, to nie dał
tego po sobie poznać. Rozsiadł się w wygodnym
fotelu na kółkach, przysunął się do biurka i zaczął
przeglądać stertę listów.
Zaczął dyktować pierwszą odpowiedz. Gabby
- notowała szybko, nie odrywając wzroku od kartki,
dopóki nie skończyli, lecz mimo to przez cały czas
1 54 ZBUNTOWANA KOCHANKA
miała w oczach jego sylwetkę, która zdawała się
wypełniać cały fotel. Kiedy J.D. zamilkł, od pisania
bolały ją palce, a plecy miała zdrętwiałe od długo
trwałego siedzenia. Mimo to nie drgnęła, dopóki nie
powiedział, że to już wszystko. Wtedy wstała i ru
szyła ku drzwiom.
- Gabby? - zawołał za nią.
- Tak, panie Brettman?
Przez chwilę milczał, bawiąc się długopisem,
który przed chwilą położył na biurku, i nie od
rywając od niego wzroku.
- Jak twój bark? - spytał.
Wzruszyła ramionami.
- W dalszym ciągu trochę boli, ale nie narzekam.
Kurczowo przyciskając do piersi notatki, spoglą-
dała na jego obojętną, pozbawioną wyrazu twarz.
- Byłabym zapomniała. Woli pan, żebym złoży-
ła wypowiedzenie na piśmie, czy wystarczy ustna
deklaracja?
W okamgnieniu stracił zainteresowanie długo-
pisem. Spojrzał na Gabby i poprosił cicho:
- Poczekaj.
- Muszę poszukać nowej posady, ale nie będę
miała kiedy, jeśli będzie pan próbował na mnie
wymóc, żebym przepracowała tu więcej niż ustawo-
we dwa tygodnie - dodała z podziwu godnym
spokojem.
Zacisnął zęby.
- Nie musisz składać wymówienia - odezwał się
po chwili.
Diana Palmer 155
- Właśnie że muszę, do cholery! - odrzekła
podniesionym głosem.
- Nic by się nie zmieniło! - ryknął. - Nie możesz
jeszcze się nad tym zastanowić? Chyba nie proszę
o zbyt wiele? Przecież tak dobrze się rozumieliśmy!
- Owszem, ale to było kiedyś, zanim potrak-
towałeś mnie jak jakąś ulicznicę! - wykrzyczała.
W jej oczach, w jej wyniosłej sylwetce widział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]