[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A... Tak, to mi powiedziały. Ale to przecie\ tylko tak, filozofia... Znowu
mnie pan okłamuje, Golem ! Jaki mo\e być nowy świat za drutem kolczastym? Nowy
świat pod komendą generała Pferda! A je\eli one się zara\ą?
- Czym? - zapytał Golem.
- Chorobą okularniczą, oczywiście!
- Po raz szósty powtarzam panu, \e choroby genetyczne nie są zarazliwe!
- Szósty, szósty... - wymamrotał Wiktor utraciwszy wątek. - A co to w ogóle
takiego ta choroba okularnicza? Co przy niej boli? Mo\e to te\ tajemnica?
- Nie, to było wszędzie publikowane.
- No to niech pan opowie - zaproponował Wiktor. - Tylko bez terminologii.
- W pierwszym okresie - zmiany na skórze. Pryszcze, pęcherze, szczególnie
na rękach i nogach... czasami - ropiejące wrzody...
- Niech pan posłucha, Golem, czy to w ogóle jest wa\ne?
- W jakim sensie?
- Dla istoty rzeczy.
- Dla istoty - nie - odparł Golem. - Myślałem, \e to interesujące.
- Ja chcę zrozumieć istotę! - oświadczył Wiktor dociekliwie.
- Ale istoty pan nie zrozumie - powiedział Golem nieco podnosząc głos.
- Dlaczego?
- Po pierwsze dlatego, \e jest pan pijany...
- To jeszcze nie powód - rzekł Wiktor.
- A po drugie dlatego, \e tego w ogóle nie da się wytłumaczyć.
- Tak nigdy nie jest - oświadczył Wiktor. - Pan mi po prostu nie chce
powiedzieć. Ale nie mam \alu. Tajemnica słu\bowa, rozpowszechnianie, trybunał
wojskowy... Pawora na przykład zabrali... Bóg z panem. Tylko nie rozumiem,
dlaczego dziecko ma budować nowy świat w leprozorium. Czy nie było innego
miejsca?
- Nie było - odparł Golem. - W leprozorium mieszkają architekci. I
kierownicy robót.
- Z automatami - stwierdził Wiktor. - Widziałem. Nic nie rozumiem. Któryś z
was kłamie. Albo pan, albo Zurtzmansor.
- Oczywiście, \e Zurtzmansor - odpowiedział Golem z zimną krwią.
- A być mo\e kłamiecie obydwaj. Ale ja wierzę wam obu, dlatego, \e coś w
was jest... Niech pan mi tylko powie, Golem, czego oni chcą? Ale uczciwie.
- Szczęścia - powiedział Golem.
- Dla kogo? Dla siebie?
- Nie tylko.
- A czyim kosztem?
- Dla nich takie pytanie nie ma sensu - powoli odrzekł Golem. - Kosztem
trawy, kosztem obłoków, kosztem płynącej wody... kosztem gwiazd.
- Dokładnie tak jak my - stwierdził Wiktor.
- No nie - zaprotestował Golem. - Zupełnie inaczej.
- Dlaczego? My te\...
- Nie, dlatego, \e my wydeptujemy trawę, rozpraszamy obłoki, spiętrzamy
wodę... Zrozumiał mnie pan zbyt dosłownie, a to była analogia.
- Nie rozumiem - odrzekł Wiktor.
- Uprzedzałem pana. Sam rozumiem bardzo niewiele, ale się domyślam.
- A czy jest ktoś, kto rozumie?
- Nie wiem. Raczej wątpię. Być mo\e dzieci... Ale nawet one je\eli
rozumieją, to po swojemu. Bardzo po swojemu.
Wiktor wziął banjo i trącił struny. Palce się nie słuchały. Poło\ył banjo na
stole.
- Golem - rzekł. - Jest pan komunistą. Co u diabła robi pan w leprozorium?
Dlaczego pan nie jest na barykadzie? Dlaczego nie na wiecu? Moskwa nie będzie z
pana zadowolona.
- Ja jestem architektem - spokojnie odparł Golem.
- Jaki tam z pana architekt, jeśli pan ni cholery nie rozumie? I w ogóle niech
mi pan przestanie robić wodę z mózgu. Przez godzinę bijemy pianę, a co mi pan
powiedział? Pije pan mój d\in i mąci mi w głowie. Wstyd, Golem. I do tego kłamie
pan jak najęty.
- śe jak najęty, to przesada - odpowiedział Golem. - Chocia\ nie powiem, \e
nie. Oni nie miewają ropiejących wrzodów.
- Niech pan mi odda szklankę - za\ądał Wiktor. - Ju\ pan się napił - nalał
sobie z butelki i wypił. - Diabli pana wiedzą, Golem. Po co to wszystko? Dlaczego
pan kręci? Jeśli mo\e pan opowiedzieć, to niech pan opowie, a je\eli to tajemnica - to
po co było zaczynać?
- Wyjaśnienie jest bardzo proste - oznajmił niefrasobliwie Golem wyciągając
nogi. - Przecie\ jestem prorokiem, sam pan mnie tak przezwał. A wszyscy prorocy są
w takiej samej sytuacji - i du\o wiedzą, i chcieliby opowiedzieć, podzielić się
informacją w miłym towarzystwie, pochwalić się, \eby przydać sobie powagi. Ale
kiedy zaczynają opowiadać, pojawia się dziwne uczucie niewygody, niezręczności...
Więc zaczynają wibrować tak jak Pan Bóg, kiedy zadano mu pytanie w sprawie
kamienia.
- Jak pan sobie \yczy - powiedział Wiktor. - Pojadę do leprozorium i
wszystkiego dowiem się bez pana. No, proszę mi coś podpowiedzieć...
Obserwował z ciekawością jak traci władzę w rękach i nogach i myślał, \e
dobrze byłoby wypić jeszcze jedną szklankę do kompletu, uwalić się spać, a potem
obudzić się i pojechać do Diany. Wszystko właściwie zapowiada się nie najgorzej. W
ogóle nie jest najgorzej. Wyobraził sobie, jak zaśpiewa Dianie o łodzi podwodnej i
zrobiło mu się zupełnie dobrze. Wziął mokre wiosło, które le\ało na rufie, odepchnął
się od brzegu i łódką od razu zakołysało. Nie było \adnego deszczu, czerwono
zachodziło słońce, więc popłynął prosto ku słońcu, a wiosła odskakiwały od
grzbietów fal. Opaść by na dno... Zapewne by opadł, ale było mu jakoś głupio,
dlatego, \e nad uchem leniwie buczał głos Golenia:
- .. .Oni są bardzo młodzi, wszystko przed nimi, a przed nami tylko oni. Rzecz
jasna, \e człowiek opanuje Wszechświat, ale nie będzie to rumiany - , umięśniony
atleta, i oczywiście człowiek poradzi sobie sam ze sobą, ale najpierw przemieni
siebie. Natura nie oszukuje, dotrzyma swoich obietnic, ale nie tak jak myśleliśmy, i
często nie tak jak byśmy chcieli.
Zurtzmansor, który siedział na dziobie łodzi, odwrócił głowę, a wtedy okazało
się, \e w ogóle nie ma twarzy, twarz trzymał w ręku i twarz patrzyła na Wiktora -
sympatyczna twarz, uczciwa, ale robiło się niedobrze na jej widok, a Golem się nie
odczepiał, wcią\ buczał...
- Niech pan się kładzie spać - wymamrotał Wiktor, wyciągając się na dnie
łodzi. Wręgi wciskały mu się w boki, było bardzo niewygodnie, ale tak okropnie
chciało mu się spać. - Niech pan się kładzie spać, Golem...
Kiedy się obudził, stwierdził, \e le\y w łó\ku. Było ciemno, a w szyby bębnił
drobny deszcz. Wiktor z trudem wyciągnął rękę w stronę nocnej lampki, ale palce
trafiły na zimną, gładką ścianę. Dziwne, pomyślał. A gdzie Diana? Czy\by nie był w
sanatorium? Spróbował oblizać wargi, ale gruby, chropawy język nie usłuchał go.
Strasznie chciało mu się palić, ale palić nie wolno było w \adnym wypadku... Aha,
właściwie to chce mi się pić.  Diana!" - zawołał. Prawda, to nie sanatorium. W [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl