[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stację automatyczną na takiej planecie jak ta, no jak? prawie krzyczałem na biednego Fizyka.
Ten jednak dostrzegł ju\, do czego zmierzałem, odetchnął z wyrazną ulgą. Zaraz te\ odparł
ju\ normalnym, kpiarskim tonem:
Słuchaj, masz w sobie niewątpliwie coś z geniusza. Przynajmniej je\eli chodzi o twój
ostatni pomysł. Jednak byłbym ci wdzięczny na przyszłość za uprzedzenie mnie trochę wcześniej
o kolejnym napadzie tego geniusza. Inaczej są du\e szansę, \e uznam to za napad furii nie
omieszkał przyciąć na wstępie, po czym kontynuował ju\ rzeczowym tonem:
A co do twojego pomysłu, to rzeczywiście jest on bardzo prawdopodobny. Wydaje się, \e
jest to najprostsze rozwiązanie. Interesują mnie jednak techniczne aspekty całej sprawy.
Z punktu widzenia technicznego odparłem równie\ spokojnym ju\ głosem rozwiązanie
jest śmiesznie proste. To mira\, zwyczajny efekt wideofonii. Jestem wręcz tego pewien. Bo
popatrz! -.mówiłem dalej. Masz pustynną planetę i umieszczasz tam swoją stację. I co wydaje
ci się bardziej opłacalne: zakopać stację wewnątrz planety, czy te\ przykryć ją mira\em, który
upodobniłby ją do innego miejsca na jej powierzchni?
Chyba masz rację odparł Fizyk. Ale trzeba będzie to jeszcze sprawdzić dorzucił.
No jasne, sprawdzimy to! Pozwól jednakie skończę mój wywód. To ju\ nie potrwa długo
dodałem, widząc jego niezbyt zachwyconą minę.
No dobrze, skończ! rzekł zrezygnowanym głosem. Tylko nie wiem, czy mo\emy tracić tu
tyle czasu.
Biedny Fizyk! Chyba wcią\ jeszcze nie domyślił się tego najwa\niejszego. Nie byłem
pewien równie\, jak na to zareaguje, ale mimo wszystko wierzyłem, \e da się przekonać.
Zaraz dojdę do sedna sprawy zacząłem ostro\nie. Otó\ skończyłem na tym, i\ wątpię,
40
\eby Galakci stosowali jakiekolwiek metody mogące zabijać. Co więcej, mimo \e nie potrafię
tego udowodnić naukowo, mam przeczucie, \e wszystkie poprzednie wypadki zostały
spowodowane przez mylną interpretację wydarzeń przez komputer zarządzający tą sprawą.
Wydaje mi się, \e brał on nasze rakiety po prostu za automaty. Nie wiem skąd ta pewność, ale
jestem o tym przekonany, gdy\ byłoby to jedyne logiczne wytłumaczenie wszystkiego.
Dlaczego więc ten komputer nie pozwolił wydostać się ludziom ze Strefy? zapytał
całkiem rozsądnie Fizyk.
Nie wiem odparłem. Po prostu mam takie przeczucie. Co więcej, uwa\am, \e
bezpiecznie mo\na wkroczyć do Strefy tylko na piechotę wypaliłem wreszcie swoją bombę.
Reakcja Fizyka była wprost przeciwna do moich przewidywań. Spodziewałem się
wymysłów, przekleństw i w ogóle wielkiej burzy. Tymczasem Fizyk odparł flegmatycznie.
Tak, najlepsze są wariackie metody. Sam się nad tym zastanawiałem. Oczywiście bez tej
całej twojej, mniej lub bardziej naukowej, analizy nie omieszkał zadrwić. Ale w sumie
zgadzam się z tobą. Wydaje mi się jednak, \e najrozsądniej będzie zbadać wpierw twoją hipotezę
dotyczącą mira\y.
To się rozumie samo przez się rzuciłem z ulgą.
Nie spodziewałem się, \e pójdzie mi to tak łatwo. Postanowiłem więc nie tracić czasu.
Słuchaj, ja się zajmę zbadaniem mira\u, a ty tymczasem nawią\ łączność z Arystotelesem
i wyjaśnij wszystko Pilotowi.
Podczas gdy Fizyk laserował swój tekst do Pilota, męczyłem się nad zaprogramowaniem
robotów. Po dłu\szych męczarniach doszedłem jednak do wniosku, \e najlepsze są zawsze
sposoby najprostsze. Wziąłem więc linkę o długości pięćdziesięciu metrów i złączyłem ze sobą
dwa automaty do pobierania próbek, po czym kazałem im pójść do Strefy, zachowując taki
odstęp, aby lina między nimi przez cały czas była naprę\ona. Było to działanie całkowicie
niezgodne z ich przeznaczeniem, jak równie\ z dowolnym regulaminem lotów kosmicznych, ale
było mi to akurat całkowicie obojętne. Patrzyłem przez wizjer, jak moje automaty powoli
zbli\ały się do Strefy. W końcu pierwszy z nich przeszedł jej granicę i... zniknął. Tak jak
wszystkie poprzednie pojazdy, które tam wysłaliśmy. Jednak mój pomysł okazał się bardzo
skuteczny. Lina bowiem dalej była naprę\ona i robiła wra\enie, jak gdyby znikała w niczym.
Szarpnąłem za ramię Fizyka, zajętego laserowaniem mojego pomysłu Pilotowi, \eby naocznie
przekonał się o wyniku doświadczenia.
Fizyk popatrzył chwilę przez wizjer, po czym odwrócił się w moją stronę, mówiąc spokojnie:
Gratuluję, mój drogi, mo\esz doliczyć do strat jeszcze dwie sondy.
Rzeczywiście, jakaś nieznana siła ciągnęła linę, do której przyczepiony był drugi
z wysłanych przeze mnie automatów. Patrzyłem, jak stawiał on rozpaczliwy opór. Widziałem
jednak, \e było to beznadziejne. Po paru sekundach i ten automat zniknął w Strefie. Tymczasem
Fizyk skończył ju\ rozmowę z Pilotem. Popatrzył z wyraznym niesmakiem na Strefę, po czym
41
zaczął spokojnie pakować ró\ne drobiazgi do torby podręcznej. Zrozumiałem, \e było to
zaproszenie do wymarszu. Byłem zadowolony, \e obyło się bez zbędnych słów. Czułem się
bowiem odpowiedzialny za niego. W końcu to był przecie\ mój pomysł. Te ponure rozwa\ania
nie przysłoniły mi jednak celu naszej misji. Razno zabrałem się do pakowania. Wzięliśmy tylko
drobiazgi: kamery, czujniki promieniowania, ró\ne podstawowe wskazniki i jeden miniaturowy
analizator. Więcej brać i tak nie było sensu.
Po paru minutach byliśmy ju\ na zewnątrz łazika w drodze do Strefy. Fizyk szedł pierwszy
lekko pochylając się do przodu, zupełnie jak człowiek stawiający opór jakiejś nawałnicy. Ja
szedłem o jakieś trzy kroki za nim. Nie odzywaliśmy się i nie oglądaliśmy za siebie.
Osiągnęliśmy chyba stan, który pozwalał nam obywać się bez słów. W miarę jednak zbli\ania się
do niewidzialnej granicy, oddzielającej Strefę od pustyni, czułem, jak robi mi się coraz bardziej
nieswojo. Fizyk te\ musiał odczuwać coś podobnego. W końcu strach jest rzeczą jak najbardziej
ludzką. Nie jest przecie\ niczym nienormalnym fakt, \e ktoś siew takiej sytuacji po prostu boi.
O wiele bardziej dziwne byłoby, gdybyśmy się wcale nie bali.
W końcu stanęliśmy na granicy Strefy i patrzyliśmy na siebie przez dłu\szą chwilę
w milczeniu. W końcu Fizyk rzucił po prostu:
Chodzmy!
I poszliśmy. Spodziewałem się jakichś sensacji, jakiegoś wstrząsu, słowem, czegoś
niezwykłego. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Po prostu znalezliśmy się na jakiejś
metalowej tafli ciągnącej się na przestrzeni około pięciuset metrów. Tafla ta tworzyła koło,
pośrodku którego znajdował się niedu\y sześcian, pozbawiony jakichkolwiek okien. Poza tym
wokół nas była tylko pustynia. Patrzyłem w milczeniu, zdumiony prostotą tego wszystkiego.
A właściwie to czego mogliśmy się w końcu spodziewać? Zwietlnych napisów objaśniających
całą zagadkę? Czy te\ mo\e znalezienia naszych towarzyszy w trakcie wesołej biesiady
z Galaktami? To, co zastaliśmy, było logiczną konsekwencją moich przypuszczeń. W końcu
Fizyk przerwał nasze milczenie.
Spróbujemy teraz się cofnąć? zapytał, tym razem bez zwykłej drwiny.
Wydawało mi się to rozsądne, więc skinąłem potakująco głową, bo mówić jakoś nie mogłem.
Chyba byłem za bardzo podniecony.
Spróbujesz pierwszy? zapytał Fizyk.
W odpowiedzi zrobiłem kilka kroków do tyłu i ujrzałem przed sobą znowu tylko pustynię.
A więc miałem rację. W innej sytuacji byłbym mo\e dumny z mojej przenikliwości, tym razem
jednak po prostu wróciłem do wnętrza Strefy.
W porządku, stąd mo\na wyjść rzuciłem spokojnie Fizykowi.
Ten zaś przyglądał mi się przez dłu\szą chwilę w milczeniu, po czym, kiwając głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]