[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głębinowe i szykowano działo. Bosman stał przy sterze, a kapitan obserwował plażę
przez lornetę.
Jack zamarł z ostatnim pojemnikiem w rękach, ale ojciec uspokoił go cichym
głosem:  Bez paniki, synku. Nie mogą cię widzieć. Ale lepiej będzie ukryć łódz.
Przestaw ją dalej od miejsca, gdzie złożyłeś amunicję.
 Gówno widać w tych ciemnościach  warknął Steve.
Bob zmniejszył obroty, gdy zaczęli okrążać cypel. Białe grzywacze wskazywały
linię koralowych raf. Nad czarną gładzią laguny wyłaniała się Bleak Cay, ciemniejąca
w nocy jak wielka, mroczna meduza. Gdzieś tam musiał być samolot. Kto wie, może
pomalowano go na czarno, tak jak on z Bobem przysposobili motorówkę na tę
wyprawę. Wolałby włączyć szperacza na dziobie, ale polecenia były wyrazne,
żadnych świateł, gdy samolot wyląduje.
 Ten kretyn usiadł pewnie po przeciwnej stronie od boi.
Bob milczał.
Bob wychował się na wsi. Wyrastał pod ręką ojca, farmera, który bez przerwy coś
mu nakazywał. Bob starał się robić wszystko naraz, skutkiem czego ojciec ciągle
wytykał mu, że niczego nie załatwia do końca. Więc pózniej, w dorosłym życiu,
zawsze koncentrował się na jednej czynności i działał wedle własnego rytmu, to
znaczy niespiesznie. Było mu z tym dobrze, choć i tak wszyscy mieli mu coś za złe.
A teraz skupił się na prowadzeniu łodzi. W ślizgu reagowała na najmniejszy ruch
sterem i sztuką było utrzymać prosty kurs. Kierowali się na południe, prosto na boję.
Bob nie znał się na samolotach, ale wiedział wystarczająco dużo o morzu i
nawigacji, aby wyobrazić sobie, co musiał odczuwać pilot, który przeleciał szmat
drogi i zastał lądowisko nie oznaczone. Gdyby to on, Bob, siedział za sterami
awionetki, okrążyłby teren i spróbował usiąść od strony boi. Dałoby mu to więcej
miejsca i wodnopłatowiec wyhamowałby przed rafami.
Skoro dotarł aż tu, to przynajmniej musiał rozróżniać, gdzie jest północ, a gdzie
południe  myślał Bob.  Niewykluczone, że położył się na plaży i drzemie.
W świetle księżyca dostrzegł jakiś niewyrazny cień na falach, tam gdzie rafa
zamykała lagunę. Rzucił kotwicę, na moment zwiększył obroty silnika, aby mocno
wbiła się w dno, wyłączył maszynę i spuścił na wodę niewielki ponton.
Nieprzyjacielski kuter patrolowy był już blisko, najwyżej sto pięćdziesiąt metrów,
kiedy Jacket usłyszał szczęk łańcucha i plusk wody, i syk luzowanej liny  znak, że
rzucono kotwicę. Jeszcze jedno metalowe pudło i będzie po wszystkim. Bolały go już
ramiona, ręce odmawiały posłuszeństwa.  Zaraz wysadzą desant  uprzedził
szeptem ojciec.
Właśnie. Zcigali ojca i zależało im na pojemnikach. Musieli je dostać, przecież były
to ładunki wybuchowe, za pomocą których oddział Zielonych Beretów miał wysadzić
tamę. Do wykonania tego zadania wybrano właśnie ojca, bo ojciec był najlepszy,
najlepszy ze wszystkich. Teraz zaś wszystko zależało od Jacketa. Miał pełną
jasność, jaka spoczywa na nim odpowiedzialność, gdy niósł ostatni ciężar do
kryjówki. Wiedział już dokładnie, co ma zrobić.
Położył pudło wśród innych i oburącz zaczął zagrzebywać wszystko piaskiem.
Stał pochylony w rozkroku i jak pies sypał go garściami między nogami, za siebie.
Plusk wioseł ostrzegł go, że desant się zbliża. Przepłynęli nad rafą i teraz podążali
laguną w stronę boi. Mówili po angielsku, a więc był wśród nich zdrajca.
Gdy okrążali Bleak Cay, Steve był już zupełnie spokojny, a teraz znów ogarniała
go panika. Klęczał na dziobie pneumatycznej łódki, Bob zajął się wiosłami. Boja
połyskiwała światłem. Dotarli do południowego cypla Cay. Ani śladu samolotu.
 Gdzie on jest, do kurwy nędzy? Zabiję skurczybyka  denerwował się Steve.
Bob wiosłem zawrócił ponton i pchnął z powrotem. Domyślał się już wszystkiego,
ale Steve mówił, że pilot jest pierwsza klasa, prawdziwy zawodowiec, więc Bob nie
pojmował, dlaczego podszedł do wodowania od północy. Maszyna leciała z
szybkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Bob zastanawiał się więc, czy
pilot zdążył jeszcze zobaczyć rafę, nim samolot roztrzaskał się o korale.
Steve przeklinał na dziobie. Bob nie lubił broni i wolałby, żeby
kumpel schował ruggera. Tymczasem odpiął z pasa latarkę i stuknął nią Steve'a w
plecy.
 Wez się rozejrzyj! Tylko nie świeć pod wodą, bo ktoś zobaczy.
Jacket przykląkł na piasku. Wpatrywał się w świetlisty krąg na wodach laguny.
Zwiatło niebezpiecznie zbliżało się do samolotu. Gdy tamci zobaczą, że w maszynie
nie ma metalowych pojemników, zaczną go ścigać. Tymczasem narzucił na pudła z
piętnaście centymetrów piasku.  Lepiej upewnij się, czy to wystarczy 
podpowiedział ojciec. Jacket sprawdził i rzeczywiście, w paru miejscach można było
wyczuć, że coś jest pod piaskiem.  Właśnie, a przecież ważysz mniej niż dorosły
mężczyzna  zauważył ojciec. Jacket przełknął łzy, kucnął i znów zaczął zgarniać
piach z wydmy.
Gdy znalezli wrak, Steve w pierwszej chwili poczuł ulgę, że pilot nie żyje, więc nie
naskarży Kolumbijczykom, że z Bobem spieprzyli sprawę. Wydawało mu się, że widzi
krwawe plamy na wodzie. Pilot pewnie zginął od ran odniesionych w katastrofie.
 Zejdz na dół i zobacz, co i jak  rzekł do Boba.
Bob nakładał już maskę. Doskonale pływał i był za głupi, żeby odczuwać lęk.
Zanurkował. Długo nie wychodził na powierzchnię. Przynajmniej Steve'owi wydawało
się, że mija wieczność. Wreszcie wynurzył się, przytrzymał pontonu i przecząco
pokręcił głową.
 Co u diabła ma to znaczyć?  spytał Steve ze złością.
 Samolot jest pusty.
Steve nie uwierzył. Sam wskoczył do wody, wyrwał maskę i latarkę z rąk Boba.
 Trzymaj się skrzydła  poradził Bob.
Zadanie nie było łatwe, a zewsząd czyhały rekiny i w ogóle wszystkie morskie
potwory. Chwycił drzwi kabiny pilota, wsunął głowę do środka. Omiótł snopem
światła fotele i uprzęże. Odbił się mocno nogami i pomknął w górę. Chwycił ponton,
przerzucił się do środka.
 Załatwił nas skurwysyn!  Dyszał z wściekłości.
Bob nie był tego tak pewien, ale widząc wściekłość wspólnika, na wszelki
wypadek trzymał język za zębami. Steve tymczasem próbował odtworzyć fakty.
Maszyna uderzyła w rafę, wskazuje na to rozmiar zniszczeń. Zapewne przypadek,
także ciąg dalszy nie był zamierzony. Pilot rozwalił maszynę z ładunkiem kokainy za
milion dolarów. Wydostał się z wraku, zaczął pływać czekając na pomoc i pewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl