[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odwiedziny Taylor, ale pod warunkiem, że Tiffany nie będzie miała
nic przeciwko pozostaniu samotnie na ranczu. Tiffany wiedziała,
że będzie jej brakowało Taylor, ale musiała przyznać, że
absolutnie nie boi się zostać sama.
Lilah Davis wyszła na werandę. Taylor wyskoczyła z
samochodu i podbiegła do niej.
- Miło mi cię poznać - powiedziała Lilah do Tiffany, gdy już
wyściskała Taylor. - Czas był już najwyższy, młoda damo. Bridget
ciągle o tobie mówi.
- O tobie też - uśmiechnęła się Tiffany do kobiety, która
wyglądała tak, jak powinna wyglądać każda babcia: miała różowe
policzki, lekką nadwagę i była słodka jak ciasto, które piekła.
- Mam nadzieję, że pozwolisz się zaprosić na kawę i ciasto -
zaproponowała Lilah, jakby czytała w jej myślach.
- Dziękuję, ale niestety nie skorzystam z zaproszenia -
odrzekła Tiffany z żalem, spoglądając na niebo. - Zanosi się na
burzę. Wstąpię na kawę, gdy przyjadę po Taylor.
- Trzymam cię za słowo.
Tiffany uściskała Taylor i ruszyła w drogę powrotną. W kilka
godzin pózniej chodziła z kąta w kąt w pustym domu, nie mogąc
sobie znalezć miejsca. Bez obecności Taylor było tu po prostu za
cicho. Następnego dnia zamierzała pojechać do szpitala i
posiedzieć kilka godzin u Bridget. Ale to miało być dopiero jutro,
tymczasem zaś miała przed sobą cały wieczór. W końcu zaparzyła
kawę, usiadła w salonie i po chwili usłyszała pierwszy grzmot.
Drgnęła z wrażenia, rozlewając kawę.
- A niech to! - mruknęła, wycierając plamę chusteczką
higieniczną. Była zdenerwowana jak tamto cielę zaplątane w drut
kolczasty.
49
RS
Pomyślała, że niedługo będzie musiała poszukać pracy, i
postanowiła na nowo napisać swój życiorys. Sięgnęła do walizki,
ale w tej samej chwili zgasło światło. Skrzywiła się. Tylko tego
brakowało. Na zewnątrz zapadał już zmierzch. Potrzebne są
świece! Bridget na pewno ma w domu jakieś świece. Poszła do
składziku i przeszukała wszystkie szuflady, ale nic nie znalazła.
Właśnie kończyła poszukiwania, gdy zadzwonił telefon.
To był Garth.
- Przypuszczam, że nie masz światła - zaczął.
Jego głos brzmiał zupełnie zwyczajnie, nawet nieco
nonszalancko, jakby nic między nimi nie zaszło.
- Dobrze przypuszczasz - odrzekła z równą obojętnością.
- Boisz się?
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno - westchnęła.
- Nie musisz tak na mnie warczeć.
- Przepraszam, nie chciałam.
Garth przez chwilę milczał.
- Zwiętego potrafiłabyś wyprowadzić z równowagi - rzekł w
końcu. - Słuchaj, nie dzwonię po to, żeby się z tobą kłócić.
Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku z tobą i z
Taylor.
- Taylor tu nie ma,
- A gdzie jest?
- Zawiozłam ją na kilka dni do ciotki Jeremiasza.
- Aha.
Znów zapadła cisza.
- Miło mi, ze zadzwoniłeś - rzekła wreszcie Tiffany. - Ale
wszystko jest w porządku.
- Może przyjedziesz do mnie?
Jeszcze czego.
- A po co? U ciebie też nie ma światła.
- Właśnie, że jest. Mam zapasowy generator, który się
włączył, gdy odcięto dopływ prądu.
50
RS
- Szczęściarz z ciebie.
- Tiffany...
- Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, ale zostanę tutaj.
- Dobrze. Jak chcesz.
Usłyszała w jego głosie rozdrażnienie. Zupełnie nie mogła go
zrozumieć. Wydawało się, że jej pragnie, ale ją odtrącił. Nic tu nie
miało sensu.
Postanowiła więcej o nim nie myśleć. Usiadła na kanapie i
zamknęła oczy. Musiała usnąć, bo gdy je otworzyła, okazało się,
że minęła już godzina. Zwiatła nadał nie było.
Podeszła do okna, ale na widok błyskawicy szybko się
cofnęła. Ogarnęło ją przerażenie. Wówczas właśnie podjęła
decyzję. Nie zatrzymała się nawet na chwilę, by przemyśleć swoją
decyzję. Dopiero gdy zaparkowała samochód za ciężarówką
Gartha, zapytała samą siebie, czy zupełnie postradała zmysły, i
natychmiast wbiegła na werandę.
Zastukała głośno kilka razy, a gdy nie usłyszała żadnej
odpowiedzi, otworzyła drzwi i weszła.
- Garth?
Nikt się nie odezwał. Przypomniała sobie poprzedni raz, gdy
tu była - i gdy Garth ją pocałował. Na to wspomnienie ogarnęła ją
chęć, by się odwrócić i uciec, ale w tej chwili większym lękiem
napawała ją burza niż Garth. Z nim była w stanie sobie poradzić;
z kaprysami matki natury to zupełnie inna sprawa.
- Garth? - zawołała jeszcze raz.
Nie odpowiedział, ale wiedziała, że jest w domu. Widziała
światło i słyszała jakieś dzwięki. Przypuszczała, że dochodzą z
sypialni.
- Garth?
Stanęła w progu i zrozumiała, dlaczego nie odpowiadał. Był w
łazience. Brał prysznic.
Boże drogi, pomyślała, odwracając się na pięcie. Nie zdążyła
jednak. Drzwi łazienki otworzyły się i Garth wyszedł, nagi jak go
Pan Bóg stworzył.
51
RS
Tiffany zakryła usta dłonią. W tej samej chwili on podniósł
wzrok i zauważył ją.
ROZDZIAA DZIEWITY
- Cześć.
Choć powitanie zabrzmiało szorstko, oczy Gartha zabłysły.
Przez chwilę patrzyli na siebie, trwając w bezruchu. Tiffany miała
ochotę uciec, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa, jakby były
uwięzione w betonowych blokach. Chciała wyjąkać, że to
pomyłka, że nie powinna tu przyjeżdżać, żadne słowa jednak nie
chciały jej przejść przez gardło. Pokusa, by ujrzeć jego nagie ciało,
na którym nadal lśniły kropelki wody, była zbyt wielka i Tiffany
nie potrafiła się jej oprzeć.
Jednak gdy Garth zbliżył się do niej, ogarnęła ją panika.
Cofnęła się o dwa kroki, a wtedy on postąpił o dwa kroki do
przodu.
- Ja... - zaczęła Tiffany, przesuwając językiem po ustach.
- Wszystko w porządku - szepnął Garth.
Potrząsnęła głową, wciąż się cofając.
- Proszę - powiedział błagalnie.
- O co? - zapytała.
- Nie odjeżdżaj.
Twarz Tiffany pokrył rumieniec.
- Ja... muszę.
- Dlaczego?
- Bo tak.
Musiała wziąć się w garść. Stała tu, bełkocząc coś bez sensu,
jakby nigdy nie widziała nagiego mężczyzny. Owszem, widziała,
choć musiała przyznać, że było to dawno i tamto ciało w niczym
nie przypominało ciała Gartha.
Garth wyglądał jak marzenie każdej kobiety. Był wysoki i
szczupły, ale pod brązową skórą wyraznie rysowały się mięśnie,
52
RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]