[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cy tkwili przy telefonach i komputerach. Firma
Ann Major 279
kwitła, a jego osobisty majątek był naprawdę
imponujący. Stuart miał wszystko.
Niestety, miał również kilka problemów, z któ-
rymi musiał się uporać.
Drzwi otworzyły się i Frances wpadła do
gabinetu, ciągnąc za sobą Zet.
 Widziałaś moją książkę?  zapytał Stuart,
zwracając się do matki.  Za chwilę mam wy-
wiad dla...
 Tak, a o czym jest ta książka?  zapytała,
grzebiąc w teczce pełnej jakichś papierów.
 O mnie.
 Aha  mruknęła, wyraznie go nie słuchając.
Stuart podał jej egzemplarz.
 Wpisałem tam dedykację dla ciebie.
Rzuciła okiem na okładkę i odłożyła książkę
na biurko.
 Och, naprawdę? Tomiło z twojej strony, ale
trochę mi się spieszy.
 Pan Gregory i jego fotograf już tu są  roz-
legło się przez interkom.
 Zet uważa, że w takiej chwili nie powinnam
myśleć o pieniądzach  powiedziała Frances.
 Ale jeśli nie teraz, to kiedy? Po śmierci Kary
zaczęłam patrzeć na pewne sprawy inaczej.
Stuart pochylił się nad biurkiem.
 Chcę zrobić coś dla moich dzieci.
Obdarzył ją swoim najpiękniejszym uśmie-
chem, ale ona tego nie zauważyła, zajęta
280 Blizniaczki
kartkowaniem papierów. W końcu podniosła
głowę.
 Ty jesteś bardzo bogaty. Nie mogę ci dać
niczego, czego byś i tak nie miał.
Oprócz twojej miłości, pomyślał.
 Zmieniłam testament. Postanowiłam zosta-
wić wszystko Emmie. Ona jest tylko pisarką,
a ponadto samotną kobietą, co bardzo utrudnia
życie.
Uśmiechnął się grzecznie, choć ta jej aroganc-
ka obojętność omal nie doprowadziła go do
wybuchu.
 Chciałam ci o tym powiedzieć, tak dla
porządku.
 Oczywiście. Dziękuję, mamo.
 Nie masz nic przeciwko temu? Nie będziesz
próbował obalać tego testamentu?
Stuart roześmiał się.
 Tak jak powiedziałaś, pieniędzy mam aż
nadto. A Emmę kocham tak samo jak ty.
 I wyślesz po nią na lotnisko swojego najlep-
szego kierowcę?
 Oczywiście.
Frances zatrzasnęła aktówkę i wstała.
 W takim razie to już wszystko.
Gdy wyszła, Stuart podniósł z biurka książkę
z dedykacją i wyrzucił ją do kosza.
Samolot przyleciał trochę przed czasem i Em-
Ann Major 281
ma dość długo czekała na kierowcę Stuarta.
W samolocie nie potrafiła się przemóc, by wziąć
cokolwiek do ust, i teraz była bardzo głodna.
Międzynarodowe lotnisko w Albuquerque,
o ścianach pomalowanych na beżowo i różowo,
było bardzo ładne. Wielkie okna wpuszczały do
środka mnóstwo światła. Emma jednak skryła się
w podziemiach, na najniższym poziomie, za-
słaniając twarz kapturem zielonej bluzy.
Jeden po drugim samochody odjeżdżały sprzed
lotniska i wkrótce podjazd opustoszał. Samo-
chodu Stuarta nadal nie było widać. Emma ze
zniecierpliwieniem zerknęła na zegarek. Przy
tym ruchu kaptur osunął się jej na plecy i już po
chwili usłyszała czyjś głos:
 To ona! Rany boskie, to naprawdę ona!
Ludzie wokół niej zaczęli się zatrzymywać.
 Ma krótkie włosy, ale to Kara! Ta aktorka,
która się spaliła!
Emma w panice naciągnęła kaptur na głowę,
ale było już za pózno. Tłum ludzi przygniatał ją
do ściany. Czyjaś ręka znów zdarła jej kaptur
z głowy.
 Dziewczyno, przecież ty nie żyjesz!
Ze wszystkich stron wyciągały się do niej
drapieżne dłonie trzymające długopisy, serwetki
i bilety lotnicze. Ktoś zerwał jej z przegubu
bransoletkę, prezent od Katherine. Cofnęła się
i potknęła o własną walizkę.
282 Blizniaczki
 Proszę...  wyjąkała bezradnie.  Bierzecie
mnie za kogoś innego!
 To nie ona!  zawołała jakaś pulchna dziew-
czyna z niemowlęciem przyciśniętym do piersi.
 To ta druga blizniaczka, ta zła! Pisarka. Sypiała
z kochankiem Kary, z tym indiańskim rzezbia-
rzem! Nienawidziła Kary!
Tłum zamruczał groznie. Dziecko, zaalarmo-
wane złością w głosie matki, zwinęło malut-
kie dłonie w piąstki i zaczęło wierzgać noga-
mi. Napór tłumu przewrócił jego matkę na
ziemię.
 Dziecko!  wykrzyknęła Emma.  Ostroż-
nie! Podnieście ją!
Niemowlę rozpłakało się głośno. Ktoś znów
popchnął jego matkę. Dziewczyna zachwiała s/e
i zawiniątko w różowym kocyku wyleciało jej
z rąk. Na szczęście Emma zdążyła pochwycić
je w porę. Poczuła zapach talku i mleka, zapach
niemowlęcia. Przypomniała sobie, że Lilly mia-
ła kiedyś podobny kocyk.
Rozglądała się gorączkowo dokoła, szukając
twarzy matki maleństwa. Twarze zacierały się jej
w oczach, zlewały w jedną plamę, głosy brzmiały
jak natrętny zgiełk.
 Czy twój indiański kochanek zabił twoją
siostrę?
 Właśnie, czy on ją zabił?
 Dlaczego nie zapytacie o to mnie?  ode-
Ann Major 283
zwał się naraz jakiś głęboki męski głos, w którym
pobrzmiewała nuta pogardy.
Emma gwałtownie obróciła się na pięcie.
 Mike!
Zobaczył różowy tobołek w jej rękach i zro-
zumiał, co się dzieje.
 Cofnijcie się!  wykrzyknął, klękając nad
leżącą na ziemi matką. Pomógł jej wstać i pod-
prowadził do Emmy.
 Morderca!  zawołał jakiś głos. Po zmęczo-
nej twarzy Mike a przemknął cień. Bez słowa
wyjął dziecko z ramion Emmy i oddał matce,
która skinęła głową i oddaliła się szybko. Potem
ujął Emmę dłonią pod brodę i popatrzył jej
głęboko w oczy.
Już dwa razy zakochiwała się w nim i dwa razy
go traciła. Trzeci raz nie popełni tego błedu. Ale...
on wychowywał jej dziecko.
Mike opuścił rękę. Wszyscy ucichli. Emma
przestała widzieć otaczający ich tłum, przestała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl