[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tata uwielbiał otaczać się luksusem - wyjaśniła z odcieniem
dumy w głosie. - Na przykład bardzo lubił lody i dlatego musieliśmy
kupić lodówkę. Pamiętam jeszcze problemy, jakie mieliśmy na
początku z prądnicą...
Wlała półtorej szklanki wody do ekspresu i otworzyła pudełko z
kawą.
Slater przeszedł do pokoju gościnnego. Zaciekawiła go spora
szafka z kolekcją rozmaitych minerałów.
- Kim był twój ojciec?
- Geologiem. Pracował w różnych kompaniach wydobywczych.
Czasami otrzymywał zlecenia rządowe. Chodziło głównie o
poszukiwanie uranu. Raz nawet zatrudniono go przy budowie tamy.
Może słyszałeś o Manicouagan w północnym Quebecku?
66
RS
- Tak. Ale tylko słyszałem. To stara tama, lecz podobno
znakomicie zrobiona - powiedział rozmarzonym tonem.
- Ojciec też miał takie nieobecne oczy, kiedy mówił o tej
cholernej tamie - westchnęła. - Pewnie dlatego nie protestował, kiedy
zaczęliście budować swojego giganta...
- Czy mógł nam zaszkodzić?
- Oczywiście. Miał tutaj olbrzymi autorytet. Ludzie nie mówili
do niego inaczej, jak panie profesorze". Pomagał wszystkim...
Dziewczyna uśmiechnęła się do swoich myśli. Jak często bywa
w takich wypadkach, jedno wspomnienie wywoływało następne.
- Był również kimś w rodzaju inżyniera i wynalazcy. Cały ten
dom jest jego dziełem. Wymyślił nawet system ogrzewania
deszczówki energią słoneczną... Tyle, że tutaj ciągle pada i przez
miesiąc mieliśmy do kąpieli letnią wodę. Matka nigdy mu tego nie
mogła wybaczyć... Potem, oczywiście, zainstalował bojler...
- Czy pułapka na niedzwiedzie... i ludzi jest również jego
dziełem?
Jamie skrzywiła się. Dopiero teraz zrozumiał, że popełnił błąd.
- Przepraszam. Jestem zmęczona - powiedziała. -Pracowałam
cały dzień...
Wstała i podążyła w kierunku łazienki. Po chwili usłyszał szum
prysznica.
Slater uznał, że dużą przyjemność sprawi mu krótki relaks przed
kominkiem. Drewno było już przygotowane. Wystarczyło tylko
zapalić zapałkę i po chwili wesoły ogień zaczął buzować w palenisku.
67
RS
Nie miał wątpliwości, że praca z niedzwiedziami jest tylko
przykrywką dla innej działalności. O co jednak tak naprawdę mogło
chodzić dziewczynie? I skąd te pułapki? Slater podrapał się po głowie,
zdecydowany wyjaśnić wszystkie tajemnice pięknej pani magister od
krwiożerczych niedzwiedzi.
Wszystkie? Kątem oka dostrzegł koszyk ze świeżym praniem,
stojący pod stołem. Ciekawe, co też może nosić żeński odpowiednik
Buffalo Billa? Koszula... Dżinsy... Slater uśmiechnął się szeroko. W
dłoni trzymał delikatny, różowy biustonosz. Po chwili dostrzegł
pasujące do niego, koronkowe majteczki.
Hm, ta dziewczyna ani na chwilę nie przestawała go zaskakiwać.
Ekspres do kawy zaczął wydawać głuche pomruki. Slater
odwrócił się w stronę kuchni. W tym momencie poczuł, że ktoś
wyrywa mu bieliznę z dłoni.
- Jesteś fetyszystą, McCall?! - spytała rozzłoszczona Jamie.
- Nie - odrzekł z uśmiechem. - Po prostu chcę trochę pomóc
wyobrazni.
Liczyła na to, że go zawstydzi. Niestety, to ona zaczerwieniła się
jak pensjonarka. Co, do diabła, podkusiło ją, żeby kupić tak
wyzywającą bieliznę? Zrobiła to bez zastanowienia, w czasie ostatniej
wycieczki do Vancouver. Schyliła się i włożyła obie rzeczy do kosza.
Co sobie teraz o niej pomyśli ten przemądrzały facet?
- Czy mogę prosić...?
Jamie zaczerwieniła się jeszcze bardziej i spuściła głowę jak
jawnogrzesznica. Dopiero po chwili zrozumiała, że Slater mówi o
kawie. Ruszyła do kuchni, nie patrząc w jego stronę.
68
RS
To był błąd. Znudzony czekaniem, już się tam znajdował.
- Chcesz śmietanki? - spytał.
- Nie... to znaczy: tak. Poproszę.
Otworzył drzwi lodówki i wyjął karton ze śmietanką.
- Może jesteś głodna? - rzucił przez ramię.
- Tak... to znaczy: nie. Nie chciałabym...
- Musisz być głodna. Przecież cały dzień pracowałaś... - Spojrzał
do wnętrza lodówki. - Zaraz, zaraz... Co my tu mamy? Jajka, kiełbasa,
cebula... Ciepła kolacja dobrze nam zrobi.
- Ale... - Nagle zrozumiała, że tu, w górach, nie ma żadnej
wymówki.
- Nie przejmuj się. Umiem gotować.
Jamie skinęła z rezygnacją głową. Slater nalał świeżej kawy do
kubków, znalezionych na suszarce.
- Wiesz, od dwóch dni mam wrażenie, że gdziekolwiek się
ruszę, wszędzie spotykam ciebie - powiedziała niezbyt uprzejmie.
- Wczoraj to ty mnie odwiedziłaś... McCall uśmiechnął się
szeroko.
- Ale dzisiaj, dzisiaj - powiedziała z nagłym błyskiem w oku. -
Jak to się stało, że znalazłeś mnie w górach?
- Och, włóczyłem się to tu, to tam... Dziewczyna spojrzała na
niego z rozbawieniem.
- Ciężarówką?
Slater dopił kawy i zajął się obieraniem cebuli.
- Dobrze. Szukałem ciebie.
- Po co?
69
RS
Spojrzał na nią z powagą. W jego oczach pojawiły się pierwsze
łzy.
- Potrzebuję ciebie.
- To brzmi jak wyznanie z kiepskiego melodramatu. Może
jeszcze powiesz, że żyć beze mnie nie możesz?
Slater wytarł twarz rękawem, ale niewiele mu to pomogło.
- Cholerna cebula - warknął. - Chodzi o zupełnie prostą sprawę.
Nie mogę sobie poradzić z niedzwiedziami. Zlekceważyłem twoje
ostrzeżenia i teraz chciałbym...
- To brzmi jak przeprosiny - przerwała mu w pół zdania.
- Bo to są przeprosiny - roześmiał się.
- Wobec tego słucham?
- Chciałbym cię prosić, żebyś pomogła ujarzmić te rozwydrzone
bestie. Jeszcze parę tygodni temu można je było przegonić za pomocą
klaksonu. Teraz... traktują go jak sygnał na obiad i zbiegają się ze
wszystkich stron do ciężarówki.
Slater westchnął ciężko.
- Wczoraj dwóch chłopaków po prostu ugrzęzło w morzu
niedzwiedzi - ciągnął. - Przez dwie godziny siedzieli w kabinie
ciężarówki i trzęśli się ze strachu. Mówią, że już tam nigdy nie wrócą
i... - wziął głęboki oddech - nawet nie mogę mieć do nich o to
pretensji.
Jamie zmarszczyła brwi.
- Przecież ostrzegałam Corneliusa... Co roku rodzą się nowe
niedzwiedzie. Te najmłodsze nawet nie wiedzą, że mogą istnieć jakieś
inne sposoby zdobywania pożywienia. Za rok będzie jeszcze gorzej...
70
RS
- Moi ludzie zaczęli chodzić z bronią.
- Z bronią?! - Oczy dziewczyny rozszerzyły się z przerażenia. -
Ależ to...
- Przykro mi, ale nie miałem innego wyjścia - westchnął.
- Jeżeli ktokolwiek ośmieli się zabić niedzwiedzia, to... -
zawiesiła głos.
- Jamie, przecież chodzi o życie moich ludzi!
- A czyja to wina?! - krzyknęła i postawiła z rozmachem pusty
kubek na stole.
Ze łzami w oczach wybiegła z kuchni. Slater zaklął i pobiegł za
nią.
- Jamie! - krzyknął.
Dziewczyna nie odpowiadała. Znalazł ją wtuloną w oparcie
starej kanapy.
- Zostaw mnie - powiedziała. - Nie jestem ci do niczego
potrzebna. Przecież znalazłeś już rozwiązanie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]