[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cym. Nikt nie zdoła do niego dotrzeć. Zamierzałem wykonać, jeszcze jedną kartę,
tylko dla ciebie, a potem nauczyć cię go obsługiwać, jak już będzie gotowy.
Muszę się nad tym zastanowić. . .
Ghost, w obrębie pięciu tysięcy zasłon Cienia wokół tego punktu. . . ile
sztormów Cienia aktualnie istnieje?
Słowa zabrzmiały tak, jakby zostały wypowiedziane ze środka kręgu:
Siedemnaście.
Brzmiało jak. . .
Dałem mu własny głos wyjaśniłem. Ghost, pokaż nam parę widoków
największego.
Obręcz wypełnił obraz chaotycznej furii.
Jeszcze coś przyszło mi do głowy oznajmił Random. Czy on potrafi
przerzucać rzeczy?
Pewnie. Jak zwyczajny Atut.
Czy początkowy rozmiar tego kręgu był wielkością maksymalną?
Nie. Jeśli chcesz, zrobimy go o wiele większym. Albo mniejszym.
Nie chcę. Ale przypuśćmy, że go powiększysz. . . a potem nakażesz prze-
rzucić ten sztorm, a przynajmniej taką jego część, jaką potrafi przenieść?
Rany! Nie wiem. Próbowałby. Efekt byłby pewnie zbliżony do otwarcia na
sztorm ogromnego okna.
Merlinie, wyłącz go. Jest niebezpieczny.
Mówiłem przecież, że oprócz mnie nikt nie wie, gdzie go umieściłem,
a inaczej można do niego dotrzeć jedynie przez. . .
Wiem, wiem. Powiedz, czy każdy mógłby go uruchomić, gdyby miał od-
powiednią kartę, albo po prostu go znalazł?
W zasadzie tak. Jest niedostępny, więc nie myślałem o kodach zabezpie-
czeń dostępu.
Ta maszyna, mały, może się stać przerażającą bronią. Wyłącz ją. Zaraz.
Nie mogę.
Co to ma znaczyć?
110
Ze zdalnego terminala nie da się wykasować pamięci ani odłączyć zasila-
nia. %7łeby to zrobić, musiałbym tam dojść.
Proponuję więc, żebyś wyruszył jak najprędzej. Chcę, żeby pozostał wyłą-
czony, dopóki nie wbudujesz w niego całej masy zabezpieczeń. A nawet wtedy. . .
zobaczymy. Nie ufam takiej potędze. Zwłaszcza że praktycznie nie mamy przed
nią obrony. Może uderzyć bez ostrzeżenia. O czym myślałeś, kiedy budowałeś tę
maszynę?
O przetwarzaniu danych. Posłuchaj, tylko my wiemy. . .
Zawsze istnieje możliwość, że ktoś go odkryje i znajdzie sposób, żeby
się do niego dostać. Wiem, wiem. . . kochasz swoje dzieło, a ja doceniam to, co
chciałeś osiągnąć. Ale on musi zniknąć.
Nie zrobiłem niczego, co mogłoby cię urazić. To był mój głos, lecz
dobiegał z wnętrza kręgu.
Random spojrzał na niego, potem na mnie i znowu na niego.
Nie o to chodzi zwrócił się do kręgu. To twój potencjał mnie martwi.
Obejrzał się na mnie. Merlinie, wyłącz terminal!
Koniec transmisji powiedziałem. Zamknąć terminal.
Zamigotał przez chwilę i zniknął.
Przewidywałeś taki komentarz? zapytał Random.
Nie. Zaskoczył mnie.
Zaczynam odczuwać niechęć do zaskakujących wypadków. Może środo-
wisko tego cienia wywołuje w nim jakieś subtelne przemiany. . . Znasz moje ży-
czenia. Wyślij go na urlop.
Skłoniłem głowę.
Co tylko rozkażesz, panie.
Daj spokój. Nie rób z siebie męczennika. Po prostu załatw to.
Nadal uważam, że wystarczy zainstalować kilka zabezpieczeń. Nie trzeba
likwidować całego projektu.
Gdyby panował spokój powiedział może bym się z tobą zgodził. Ale
ostatnio wydarzyło się za wiele paskudnych rzeczy, łącznie ze snajperami, bomba-
mi i wszystkim, o czym mi opowiadałeś. Nie potrzebuję dodatkowych kłopotów.
Wstałem.
W porządku. Dziękuję za kawę. Dam ci znać, kiedy rzecz będzie zrobiona.
Skinął głową.
Dobranoc, Merlinie.
Dobranoc.
Gdy przechodziłem przez hall, przy głównym wejściu dostrzegłem Juliana
w zielonym szlafroku. Rozmawiał z dwójką swoich ludzi. Na podłodze między
nimi leżało duże, martwe zwierzę. Zatrzymałem się, żeby popatrzeć. To był jeden
z tych psich stworów, o których niedawno śniłem taki sam jak u Julii.
Podszedłem bliżej.
111
Cześć, Julianie. Co to jest? spytałem, wskazując ręką.
Potrząsnął głową.
Nie wiem. Ale piekielne psy niedawno zabiły w Ardenie trzy takie. Prze-
atutowałem chłopców ze ścierwem, żeby pokazać Randomowi. Nie wiesz przy-
padkiem, gdzie go szukać?
Wskazałem kciukiem przez ramię.
W saloniku.
Odszedł w tamtym kierunku. Zbliżyłem się i trąciłem zwierzę nogą. Może
powinienem wrócić i powiedzieć, że raz już spotkałem podobną bestię?
Do diabła z tym. Nie widziałem powodu, by taka informacja miała się okazać
istotna.
Wróciłem do siebie, umyłem się i przebrałem. Potem wpadłem do kuchni i za-
ładowałem do plecaka prowiant. Nie miałem ochoty na pożegnania, więc zawró-
ciłem i szerokimi schodami na tyłach zszedłem do ogrodu.
Mrok. Gwiazdy. Chłód. Marsz. Przeszył mnie dreszcz, gdy dotarłem do miej-
sca, gdzie we śnie pojawiły się psy.
%7ładnego wycia, żadnego warkotu. Nic. Minąłem to miejsce i ruszyłem dalej,
na tyły wypielęgnowanego ogrodu, do punktu, skąd kilka dróg prowadziło w bar-
dziej naturalny pejzaż. Wybrałem drugą od lewej. Trasa była nieco dłuższa niż in-
na, także możliwa zresztą, przecinały się pózniej ale łatwiejsza, a uznałem,
że nocą tego mi właśnie potrzeba. Nie znałem jeszcze dokładnie wszystkich trud-
ności drugiego szlaku. Prawie godzinę szedłem granią Kolviru, nim odnalazłem
prowadzącą w dół ścieżkę, której szukałem. Zatrzymałem się wtedy, łyknąłem
wody i kilka minut odpoczywałem. Potem rozpocząłem zejście. Bardzo trudno
jest chodzić przez Cień na Kolvirze. Aby tego dokonać, należy oddalić się dosta-
tecznie daleko od Amberu. Zatem w tej chwili mogłem tylko iść, co dobrze się
składało, gdyż była to dobra noc na piesze wycieczki.
Zszedłem już spory kawałek, kiedy zajaśniało niebo, a księżyc wychylił się
zza Kolviru i zalał światłem krętą dróżkę. Przyspieszyłem kroku. Zamierzałem
przed świtem dotrzeć na sam dół.
Byłem zły na Randoma, który nie dał mi szansy, by bronić mego dzieła. Nie
byłem jeszcze gotów, by mu o wszystkim powiedzieć. Gdyby nie pogrzeb Ca-
ine a, w ogóle nie wracałbym do Amberu, póki nie udoskonaliłbym maszyny. I nie
zamierzałem nawet wspominać o Ghostwheelu; grał jednak pewną, choć skromną
rolę w tajemniczych wydarzeniach dziejących się wokół mnie, więc Random spy-
tał o niego, by zyskać pełny wgląd w sprawę. No dobrze. Nie spodobało mu się to,
co zobaczył, ale demonstracja była przedwczesna. Jeśli, zgodnie z rozkazem, wy-
łączę teraz Ghostwheela, na marne pójdzie cała praca, która trwa już od pewnego
czasu. Ghostwheel wciąż realizował fazę autoedukacji i skanowania Cienia. I tak
powinienem go sprawdzić, zobaczyć, jak mu idzie, i poprawić wszelkie widoczne
błędy, jakie znalazły się w systemie.
112
Myślałem o tym, schodząc coraz bardziej stromą i krętą ścieżką po zachodnim
stoku Kolviru. Random nie kazał mi przecież wykasować wszystkiego, co udało
się zebrać do tej pory. Kazał po prostu wyłączyć urządzenie. Jeśli popatrzeć na to
tak, jak wolałem na to patrzeć, sam miałem zdecydować, jakie podjąć środki.
Uznałem, że mogę najpierw sprawdzić i przejrzeć funkcje systemu i skory-
gować programy, aż będę pewien, że wszystko działa poprawnie. Potem, przed
wyłączeniem, przerzucę jeszcze dane na bardziej trwały nośnik. Wtedy nic nie
ulegnie zniszczeniu. Pamięć pozostanie sprawna, gdy przyjdzie czas, by znów
uaktywnić funkcje.
Może. . .
A gdybym zrobił wszystko co trzeba, by przygotować Ghostwheela, w tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]