[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nigdy nie zmiażdżono. On zmiażdżony? Nigdy! %7łyje i nic mu się nie stało. To
właśnie mi nie odpowiada.
Wolałbyś go zabić? spytała pani Almond.
Tak, zdecydowanie. Niewykluczone, że to wszystko jest tylko parawanem;
Parawanem?
%7łe się umówili. II fait le mort, jak określają to Francuzi. A on tymczasem
zerka kątem oka. Nie ma obawy, nie spalił za sobą wszystkich mostów; jeden
zostawił, żeby wrócić. Jak umrę, przymaszeruje tutaj znowu i wtedy ona go
poślubi.
Ciekawe, że pomawiasz swoją jedynaczkę o najnik-czemniejszą hipokryzję
zauważyła pani Almond.
Nie rozumiem, co to za różnica, czy jest jedynaczką, czy nią nie jest. Lepiej
oskarżać jedną osobę aniżeli tuzin. Ja wszakże nikogo nie oskarżam. Katarzyna
nie ma w sobie ani odrobiny hipokryzji i według mnie, nawet nie udaje, że jest
nieszczęśliwa.
Podejrzenie doktora, że obecna sytuacja była tylko parawanem, przygasało i
odżywało na przemian. W sumie jednak, można powiedzieć, wzrastało w miarę, jak
się starzał; sprzyjało temu zresztą jego przekonanie o kwitnącej, niczym nie
zagrożonej kondycji Katarzyny. Oczywista, że tak jak w ciągu pierwszych paru lat
po owym kryzysie w życiu Katarzyny nie znajdował podstaw, by uważać ją za
porzuconą i usychającą z żalu pannę, podobnie nie miał żadnych podstaw, aby
mniemać, że całkowicie odzyskała spokój. Musiał przyznać, że jeśli tych dwoje
młodych czekało, aż im zejdzie z drogi, to przynajmniej czekali bardzo
cierpliwie. Słyszał niekiedy, że Maurycy przebywa w Nowym Jorku, wszelako długo
w nim nie pozostawał i o ile doktor się nie mylił, młodzieniec nie miał
styczności z Katarzyną. Pewien był, że się nigdy nie spotkali, miał też powody,
by przypuszczać, że nigdy do niej nie pisywał. Odkąd napisał ów list, o którym
już wspomniano, Katarzyna otrzymała jeszcze w znacznych odstępach czasu dwa
inne, lecz na żaden z nich nie odpowiedziała. Jednocześnie jednak doktor
zauważył, że dziewczyna stanowczo odtrąca myśl o zamążpójściu. Nie miała po temu
wiele sposobności, lecz zdarzały się na tyle często, by potwierdzić jej
nastawienie. Odmówiła; pewnemu wdowcowi, człowiekowi z natury pogodnemu,
zasobnemu ojcu trzech dziewczynek, który posłyszawszy, jak bardzo panna Sloper
lubi dzieci, ufnie poprosił ją o rękę. Na nic też nie zdały się starania
zdolnego młodego prawnika, który mimo widoków na rozległą praktykę i opinii
człowieka przemiłego, rozglądając się za żoną bystrze zauważył, że Katarzyna
odpowiadałaby mu bardziej niż parę innych, młodszych i ładniejszych panien. Pan
Macalister, wdowiec, pragnął małżeństwa podyktowanego przez rozsądek i w
Katarzynie dojrzał utajone cechy, właściwe statecznym damom. Za to John Ludlow,
młodszy o rok od Katarzyny, młodzieniec, który jak mawiano, mógł wybierać", był
w niej na dobre zakochany. Katarzyna wszakże nie chciała na niego w ogóle
patrzeć, wyraznie dając mu do zrozumienia, że zbyt często ją odwiedza. Pocieszył
się pózniej poślubiając osóbkę całkiem inną, maleńką pannę Sturtevant, której
powaby dostrzegali ludzie nawet najbardziej niewrażliwi. W owym czasie Katarzyna
miała już dobrze po trzydziestce i ściśle biorąc, zaliczała się do starych
panien. Doktor pragnął, żeby wyszła za mąż, i raz nawet wyraził przekonanie, że
nie będzie zanadto kaprysiła.
Chciałbym przed śmiercią doczekać się, byś została żoną kogoś uczciwego
powiedział. Było to wkrótce po tym, jak John Ludlow musiał już dać za wygraną,
mimo iż doktor doradzał mu wytrwałość. Zresztą doktor już więcej nie wywierał na
Katarzynę żadnej presji i wierzono, że wcale nie jest zaniepokojony"
niezamężnym stanem córki. W istocie raczej nie dawał poznać po sobie niepokoju i
całymi okresami żywił przekonanie, że gdzieś za tym wszystkim kryje się Maurycy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]