[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marissa spuściła oczy. Widać było, jak się czuje. Po chwili
podniosła wzrok, uśmiechnęła się słabo i odpowiedziała:
- Jestem cała i zdrowa. Będę się czuła lepiej. Teraz, kiedy do
mnie przyjechałeś.
Teraz, kiedy do mnie przyjechałeś". Jefferson nie zdawał sobie
sprawy, że tak długo czekał na te właśnie słowa. Rzucili się sobie w
objęcia.
- Jesteś już bezpieczna, kochanie! - zapewnił Cade. Marissa
wdychała zapach mężczyzny, którego nigdy nie zapomniała,
rozkoszowała się jego delikatnym dotykiem, o którym marzyła.
- Bałem się, że już ci nie będzie na mnie zależało, i że nie
przyjedziesz.
Uniósł lekko jej głowę, żeby popatrzyła mu w oczy.
30
RS
- Przecież ci obiecałem, Marisso. Pamiętasz. Gdybyś
kiedykolwiek mnie potrzebowała..."
- ...przyjadę, żeby ci pomóc". I przyjechałeś! Nie powinnam
była w to wątpić. Wszyscy ryzykujecie dla mnie życie! Nie
zasłużyłam na takich przyjaciół jak ty, Juan i Marta.
- Co ty mówisz?... - Jefferson przytulał Marissę, z której oczu
płynęły łzy. Tymczasem z oddali dał się słyszeć odgłos helikoptera.
Zbliżał się stopniowo. Jefferson nie chciał puścić ukochanej, ale
musiał zająć się na chwilę czym innym.
Podeszli do sterty kamieni, gdzie stali Juan i Marta. Dopiero z
bliska Jefferson zorientował się, że głazy są pozostałością jakiegoś
budynku. Służyły Marissie za miejsce noclegu - za dom, na te kilka
tygodni od czasu katastrofy samolotu Reia.
- Przylatują nasi ludzie - zakomunikował Jefferson. -W
śmigłowcu jest dość miejsca dla was i dla dziecka. Jeśli ludzie
Menendeza dowiedzą się, że Marissa nie leciała tym samolotem i że
jej pomogliście, grozi wam śmierć. Simon zapewni wam dostanie się
bez kłopotów na teren Stanów Zjednoczonych. Tam obiecuję Juanowi
pracę na ranczu u moich braci, na południowym wschodzie kraju.
Albo -u mnie, na zachodzie. Przede wszystkim, ja i nasi ludzie
obiecujemy, że będziecie bezpieczni.
Juan podniósł wzrok.
- Od początku zdajemy sobie z Martą sprawę z
niebezpieczeństwa - powiedział.
- Rozumiecie, że nie możecie tu zostać?
31
RS
- A czy pan rozumie, co się może stać, jeśli polecimy z wami,
seńor Cade?
- Boisz, że będą was tu szukać i dojdą do tego, że może ja żyję?
- odezwała się z niepokojem Marissa.
- Jeśli rozpocznie się śledztwo, będą wszystkich wypytywać -
zgodził się Juan. - Ktoś przypomni sobie, że pomagałaś przy chorym
Alejandro w dniu, kiedy miałaś lecieć tym samolotem. Będą pytać
dalej i... Ktoś puści parę z ust za pieniądze albo torturowany.
Menendez nie zawaha się. Ma swoich oprawców i kontakty. Znajdzie
cię, gdziekolwiek będziecie. Jeśli me uda mu się ciebie porwać, zabije
cię.
- Muszę zaryzykować - odpowiedziała Marissa. - Lepiej obawiać
się Menendeza niż bać się, że dzieje się tutaj z wami coś strasznego.
Kocham Alejandra jak własne dziecko, którego nie mogłam mieć. Nie
zostawię go na pastwę Menendeza.
- Zawsze mieszkaliśmy w tej posiadłości. Jeżeli zostaniemy, nikt
nie będzie niczego podejrzewał - kontrował Juan. - Nigdzie indziej nie
będziemy bardziej bezpieczni niż tu. Nic się nie zmieni poza tym, że
przybędą tu spadkobiercy twojego ojca.
- A nie boi się pan, że ktoś z miejscowych powie im wszystko,
co wie? - spytał Jefferson.
- Nasz naród od wieków żyje na tym odludziu i nie troszczy się
o to, co dzieje się gdzie indziej. Ja pierwszy dowiedziałem się o
katastrofie i o podejrzeniu, że to była bomba. Najpierw ukryłem
Marissę, a dopiero potem powiedziałem ludziom o śmierci państwa
Rei. Mieszkańcy posiadłości myślą, że Marissa także zginęła w tym
32
RS
samolocie. Kiedy przyjeżdżałem tutaj, Marta wymyślała dobre
wytłumaczenia na to, że mnie nie ma. Co do pana, powiedziała
ciekawskim, że jest pan amerykańskim dziennikarzem i szuka
sensacyjnego tematu na artykuł.
- Obawiam się, że to zbyt naiwne, Juanie. Ktoś może powiązać
kilka wydarzeń w jedno... - Jefferson widział, że nie zdoła przekonać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]